PROLOG
Czego tu szukasz, mój stary przyjacielu?
Po latach spędzonych w oddaleniu przybywasz,
Niosąc ze sobą wspomnienia,
Któreś przechowywał pod obcym niebem,
Z dala od swej ziemi.
WSTĘP - TELEPATH
Przychodzisz z dwuznacznym uśmieszkiem na ustach niosąc pod pachą owo cuś. To jeszcze nie ta płyta, jeszcze nie przedmiot zacierającej ręce krytyki, lecz i tak się popastwimy. Telepath można spokojnie wrzucić do kosza na śmieci przy okazji głośno kurwując w stronę Xy i spółki. Żenada w kontekście takich dziełek poprzedzających regularne albumy jak na ten przykład Rebellion czy Exodus. Zarówno tytułowy Telepath jak i Inch'Allach to utworki cieniutkie zaś ich wariacje przypominają masło rozsmarowane na 100 kromkach, gdzie przy trzeciej masła brakło. Prawie 20 minut i prawie do dupy. Żadne prawie. I'm old Gandalf, I know. "Prawie" robi wielką różnicę.
ROZWINIĘCIE - PROLOG
Żaden żywy organizm nie może istnieć zbyt długo w warunkach absolutnej rzeczywistości, nie popadając w szaleństwo.
ROZWINIĘCIE - DOBRA RADA
Żaden zespół nie może istnieć zbyt długo nie popadając w rutynę i schematyzm, zaś wszelkie uogólnienia są niesłuszne. Wszelkie recenzje są subiektywne, nieweryfikowalne, stanowią upapiernienie / uinternienie "ja i jaki ja jestem mondry" recenzenta. Nic więcej. Szkoda czytać tych wszystkich wypocin. Nie czytajcie recenzji, słuchajcie za to muzyki. I słuchając popadajcie w szaleństwo, to akurat zdrowe. Czytanie recenzji to z kolei kompletna degeneracja.
ROZWINIĘCIE - PEWIEN STARY DOWCIP
Pewien przemysłowiec chciał zatrudnić solidnego pracownika na stanowisku, na którym czasem trza było ruszyć mózgownicą. Wszystkim zadawał to samo niebanalne pytanie: ile jest dwa razy dwa? Przychodzili matematycy i ekonomiści, przychodzili i każdy w końcu wywyodził, że powinno wyjść cztery. Aż nadszedł prawnik, zasunął żaluzje i pośród rodzącej korupcję ciemności zapytał: a ile ma być szefie? Spodobało się to szefowi, niemniej nadszedł recenzent i ozwał się w te słowa:ROZWINIĘCIE - MOŻE WRESZCIE COŚ O PŁYCIE?
Hmmm....
Najprościej rzecz ujmując Samael kontynuuje manierę, której zapowiedzi można się już nieśmiało dosłuchać
na Ceremony Of Opposites (1994), stokroć bardziej śmiało na Rebellion (1995), zaś w niedoścignioną kwintesencję przyoblekła ją
Passage (1996). Czyli post-black-art-techno metal jak napisałem niegdyś.
Hmmm...
Teraz to już raczej "art"-techno-"metal". Albo prościej reg.
Zamierzona apokaliptyka brzmienia powoli stacza się w... no po prostu się stacza.
Ale co tam - samaelowskie metalisko - disco jest wciąż całkiem zgrabnie podane.
Moongate - przyjemne orientalne akcenciki, a jak poskakać można, wow!
Inch'Allach - umpa, umpa, sztampa, sztampa, ale ładne. Te generowane chórki wraz z melodią refrenu
wprowadzają hm... zadumę....?
High Above - zupełnie jakby Eric Bana umierał po ciosie Brada Pitta przed murami Troji - znów udane chórki.
Tylko w tym tempie to by zasnęli podczas pojedynku.
Reign Of Light - kompozycja tytułowa i wręcz wzorcowe disco z ładnymi efektami typu: "kanał lewy, kanał prawy".
Szkoda tylko, iż czytając tekst można się popłakać nad upadkiem ambicji Vorpha.
On Earth - ach, to jest wręcz "metalowa" Enya ze swoim słynnym Orinoco Flow. Urocze.
"Detroit to Warszawa" - nawet nieźle wymówione, generalnie polecam jako ozdóbkę tego albumu.
Telepath - zdeformowany klon My Saviour z Passage, słabizna.
Oriental Down - jak na Samaela to zajebisty wstęp gitarowy i nic ponadto. Orientala brak, za to Down mamy
w całej okazałości.
As The Sun - cienizna taka, że lepiej nic o niej nie pisać, zwlaszcza o banalnej do bólu partii gitarowej gdzieś pośrodku
utworu.
Further - nic nowego, bo też nic nowego na tym albumie być nie może, niemniej nostalgiczne...słabe echa Moonskin
z Passage i może Together z Eternal.
Heliopolis - orient aż tętni, a przecież to egipskie Miasto Słońca, skąd Rzymianie z lubością kradli obeliski. Najsłynniejszy
z nich stoi dziś na Placu Św. Piotra, choć zamiast brązowej kuli na szczycie widnieje krzyż. A obelisk sprowadził Gajusz
Juliusz Cezar Caliga znany potomnym jako wyuzdany potwór Kaligula. Zresztą, historycznie rzecz biorąc, obelisk nadal stoi
w cyrku Kaliguli i Nerona. Zabawny ten Watykan.
Sam utwór to czyste umpa-umpa z ozdobnikami, zwłaszcza tymi ponownie kojarzącymi się z muzyką do Troji. Czyli ujdzie
w tłoku.
Door Of Celestial Peace - tytuł wywołuje żywe skojarzenia z Celestial Dream - ostatniego utworu z albumu Staratovariusa
Infinite (lepszego o niebo niż recenzowana pozycja). Fajne pląsy gitarowe gdzieś przed końcem nie mogą przesłonić miałkości
tego kawałka będącego na szczęście finałem całego wydawnictwa.
NARESZCIE KONIEC ROZWINIĘCIA
Mój przyjacielu! Po co przyszedłeś naprawdę? Po co?
Żeby się ze mną napić? Żeby pogadać? Żeby mnie zranić?
Cytaty: Jorgos Seferis