Niemiecki Vanden Plas powraca po czterech latach milczenia (ostatni album „Christ 0” ukazał się w 2006 roku). Podobnie jak to miało miejsce ostatnio, „The Seraphic Clockwork” jest koncept – albumem. Tym razem Andy Kuntz opowiada na nim historię budowniczego zegarów żyjącego w XVI – wiecznym Rzymie, który pod wpływem proroctwa Starego Testamentu przenosi się do Jerozolimy 33. roku naszej ery, gdzie musi stawić czoła boskiemu przeznaczeniu.
Choć po raz pierwszy Vanden Plas pojawia się w nowych barwach (po czterech krążkach wydanych przez Inside Out, grupa związała się z włoską wytwórnią Frontiers Records) ich muzyka nie powinna zaskoczyć znawców tematu. Systematycznie, od ponad 15 lat, budowana pozycja w świecie europejskiego progresywnego metalu zdaje się być już całkiem solidna i myślę, że sporo osób czekało na ten album.
W dalszym ciągu panowie, ze znanego przede wszystkim kibicom futbolu - niemieckiego Kaiserslautern, operują w klimatach bardziej melodyjnej odmiany stylu. Do tego charakterystyczny wokal wspomnianego Kuntza nie pozwala pomylić ich z kimkolwiek innym. Z drugiej strony, gdyby przyjrzeć się lepiej muzycznej ewolucji formacji, trzeba by powiedzieć, że muzyka Vanden Plas zwraca przede wszystkim uwagę symfonicznym rozmachem i charakterystycznymi, orkiestrowymi aranżacjami. Bacznych obserwatorów poczynań zespołu nie powinno to raczej dziwić, wszak w 2004 roku Andy Kuntz wydał swój projekt Abydos, później przeniesiony na sceniczne deski. Nie inaczej było z wydanym cztery lata temu krążkiem Vanden Plas, „Christ 0”, przekształconym na musical, a i z „The Seraphic Clockwork” z pewnością będzie podobnie, bo jego tematyka wręcz do tego zachęca. Ponadto swoje sceniczno – orkiestrowe zapędy muzycy podkreślają na limitowanej edycji tego krążka. Bonusowy utwór „Eleyson” pochodzi z rockowego oratorium „Ludus Danielis” (Kuntz i Gunter Werno napisali doń muzykę, ten pierwszy w nim zaśpiewał), z którego zobaczymy też w formie klipu fragment „Numquid Dari Pars II - Numquid Dari Pars III” (tak przy okazji, miłośnicy rock-opery Caamory, „She”, powinni się tymi kompozycjami zainteresować).
Właściwa część „The Seraphic Clockwork” to osiem numerów, bez większych wzlotów i upadków. Pierwsze cztery bardziej zwięzłe (czytaj: od sześciu do siedmiu minut:-) ), pozostałe już rozbudowane, na czele z ostatnim, niespełna 13 – minutowym „On My Way To Jerusalem”. Choć mnie samego często irytuje mocno oklepane zdanie o wyrównanym zestawie kawałków, z których trudno jakikolwiek wyróżnić…, zmuszony jestem i ja się nim „wykpić”. No bo czy odpalicie sobie dwa pierwsze numery („Frequency”, „Holes In The Sky”), ociekające „dreamową” agresją, czy już bardziej stonowany, kolejny w zestawie „Scar Of An Angel”, dostaniecie natychmiast rozpoznawalny śpiew Kuntza (w tym ostatnim utworze uzupełniony żeńską wokalizą), sporą dawkę melodii i bogatych aranżacyjnych rozwiązań.
W naturalny sposób zwracają uwagę najbardziej symfoniczne w zestawie „Sound Of Blood” i „Quicksilver”, bo okraszone ciekawymi partiami chóru z Pflatztheater z Kaiserslautern. Kończący całość, najdłuższy i najbardziej epicki „On My Way To Jerusalem” jest solidnym, choć niepowalającym zwieńczeniem krążka. Delikatny, melancholijny wstęp, przeplatające się zmiany tempa i nastrojów, thrashmetalowe riffy i ładne, klasyczne dźwięki pianina. Oto kompozycja w dużej pigule.
Choć w dalszym ciągu drapieżny, jakby bardziej dostojny stał się ten Vandenplasowy progmetal. Wystarczy zresztą spojrzeć na pomieszczone na końcu książeczki zdjęcie zespołu. Zdjęcie eleganckich pięciu panów w czarnych garniakach.