Po rozpoczętej w 2014 roku albumem Hymns For The Broken i zakończonej dwa lata temu The Atlantic koncepcyjnej trylogii, szwedzka formacja Evergrey rozpoczyna nowy rozdział w swojej dyskografii. Jak zwykle u nich w warstwie lirycznej nie ma banałów i lekkości, niemniej wydaje się, że sama wymowa płyty ma podnoszący na duchu charakter stając się albumem o akceptowaniu życia i ludzi takimi jakimi są.
Szwedzi nie nagrywają złych albumów i tak jest i tym razem. Escape Of The Phoenix nie zmienia znacznie obrazu jakże charakterystycznego dla nich stylu wypracowanego przez lata i pielęgnowanego na każdym nowym albumie. Potrafią w nim łączyć ekstremalnie ciężki w brzmieniu metal z pewnym komercyjnym szlifem uwydatnianym atrakcyjną melodyką.
Według wokalisty Toma Englunda oraz producenta Jacoba Hansena Escape Of The Phoenix miał być bardziej metalową wersją The Atlantic. I faktycznie tak chyba jest, choć nie brakuje na tej płycie nieco lżejszych i bardziej klimatycznych tematów. Prawda jest taka, że w sześciu kompozycjach (a nawet w siedmiu, jeśli doliczyć utwór bonusowy) Szwedzi serwują naprawdę ciężkie, chwilami ekstremalne riffy. Co ciekawe, tę bardziej agresywną formę ubraną w szybsze i bardziej energetyczne kompozycje dostajemy głównie w drugiej części płyty. Przez to pierwsza część albumu wydaje się przystępniejsza i atrakcyjna melodycznie.
A otwiera ją absolutna petarda, nieprzypadkowo wykorzystana do promocji krążka, kompozycja Forever Outsider. Rozpędzona, prawie powermetalowa, jednak z kapitalnym i nośnym refrenem i świetnym gitarowym solo. Where August Mourn już nieco tonuje, utrzymany w średnim tempie, choć z ciętymi, progmetalowymi riffami najwyższej próby. Z kolei Stories to w zasadzie ballada z ładnym gitarowym popisem i melancholijnym nastrojem, szczególnie w drugiej części. A Dandelion Cipher na moment wraca do muzycznej agresywności choćby poprzez niskie, niemalże djentowe figury basowe, zaś The Beholder jest potężną, wzniosłą balladą, mocno osłodzoną elektroniką i zapamiętywalnym refrenem. Warto dodać, że w utworze tym gościnnie zaśpiewał (fakt że niezbyt długą partię) sam James LaBrie z Dream Theater. Jeszcze silnie skontrastowany In the Absence of Sun balansuje między gęstą metalową strukturą i przestrzennością, jednak już po nim w większości mamy ostrą mocarną jazdę pokazującą prawdziwą siłę aktualnego oblicza Evergrey (Eternal Nocturnal, Escape of the Phoenix, Leaden Saints, Run).
Recenzowana tu limitowana edycja Artbook zawiera na podstawowej płycie CD dodatkowe dwa nagrania. To wersja wokalna i instrumentalna The Darkness In You. To kompozycja nieco chaotyczna oraz mniej spójna i nie dziwię się, że stała się bonusem. W tej wersji zresztą utwory te trafiły na siedmiocalowy picture vinyl ozdobiony albumową grafiką. Cała ta edycja, ograniczona do 1000 kopii, robi ogromne wrażenie. Jest niemalże winylowej wielkości (28x28 cm), w twardej oprawie i zawiera 36-stronicowy album pełen zdjęć dokumentujących pracę nad płytą. Cóż, to bardzo mocna pozycja w dyskografii Szwedów, którzy po raz kolejny pokazują, że nie mają sobie równych w tworzeniu mrocznego progresywnego metalu.