Szwedzka formacja Evergrey i jej motor napędowy, wokalista, gitarzysta oraz autor tekstów, Tom S. Englund, nie zwalniają tempa. Ledwie rok po ukazaniu się świetnego, epickiego Escape of the Phoenix muzycy zaserwowali w maju tego roku swój trzynasty album! Jak przyznaje wspomniany Englund, to efekt światowej pandemii, która uniemożliwiła zespołom koncertową promocję płyt. Szwedzi postanowili wykorzystać ten czas w niezwykle intensywny sposób nie pozwalając o sobie zapomnieć. Tylko w 2021 roku wydali reedycję ich pierwszego (kapitalnego!) DVD A Night To Remember oraz wspomnianą płytę studyjną, zaś rok 2022 ukoronowali nową, bardzo szczerą, „pandemiczną” koncertówką Live: Before the Aftermath oraz recenzowanym tu A Heartless Portrait (The Orphean Testament). Tak na marginesie tylko dodam, że sam Englund w tym czasie nagrał jeszcze między innymi dwie płyty z projektem Silent Skies, wydał koncertowy krążek z Redemption i trochę muzyki do gier komputerowych.
Czy zatem nie jest to taki trochę skok na kasę w czasach, gdy kluczem jest granie koncertów, a tych brakuje? Sądząc po materiale oraz wypowiedziach lidera, absolutnie nie. Bo materiał tu zawarty nie jest jakimś odrzutem z sesji Escape of the Phoenix. Praktycznie natychmiast po wydaniu poprzedniej płyty artyści, wiedząc o niemożności promowania płyty trasą koncertową, zdecydowali się pisać nową muzykę.
No i wyszła im kolejna, bardzo dobra, mocna rzecz. Nie jest to oczywiście jakieś nowe otwarcie w ich historii, no chyba że weźmiemy pod uwagę fakt, iż wraz z tą płytą debiutują w stajni Napalm Records. Zatem fani usłyszą tu wszystko to, za co kochają Evergrey: mroczność kształtowaną potężnymi i poszatkowanymi gitarowymi riffami, położonymi do tego na soczystych, niskich. basowych figurach i pełen dramatycznych emocji głos Englunda. A nie można też zapomnieć o klawiszowych tłach dodających pewnej wzniosłości. Z drugiej strony mamy tu też zgrabne gitarowe popisy solowe Henrika Danhage czy klawiszowe odjazdy Rikarda Zandera. Wiem, że to wszystko już pisałem przy okazji kilku ich ostatnich płyt, to jednak uświadamia mi jak specyficzny, niepodrabialny i rozpoznawalny na milę mają styl. I to ich ogromna wartość. Poza tym, warto zauważyć, że na przykład na A Heartless Portrait (The Orphean Testament) muzycy mocno pokłonili się fanom, których głosy można usłyszeć w chóralnych partiach w otwierających album Save Us i Midwinter Calls.
Trudno tu coś wybrać, wszak po raz kolejny zespół napisał nośne, metalowe refreny. Na dziś uwielbiam Heartless, choć wkrótce może się to zmienić. To album, który wydaje mi się mniej różnorodny od Escape of the Phoenix jeśli chodzi o tempo, strukturę i nastrój kompozycji. Tu praktycznie tylko na sam koniec decydują się na balladę w postaci Wildfires.
I jeszcze słowo o warstwie lirycznej, która wszak w Evergrey jest niezwykle istotna. Wbrew pozorom A Heartless Portrait (The Orphean Testament) nie jest koncept albumem. To bardzo osobista płyta Englunda i pewne podsumowanie tego, o czym pisał na tych trzynastu płytach w ciągu 27 lat – pewien rodzaj swoistego pamiętnika, w którym artystę inspiruje to co wokół. Druga część tytułu odnosi się naturalnie do mitycznego greckiego Orfeusza, śpiewaka i poety, który wzruszał swoją muzyką bogów (jak Evergrey? J ) i w najsłynniejszym micie próbował wydobyć ukochaną Eurydykę z piekła, a jedyne co musiał zrobić, to nie oglądać się za siebie i nie patrzeć na żonę, dopóki nie wyjdą z królestwa zmarłych. Niestety nie udało mu się to, a Englund, w jednym z wywiadów przyznał, że to odniesienie do tego jacy dziś jesteśmy: krótkowzroczni, potrzebujący nagrody w ciągu kilkunastu sekund, jak egoistyczny Orfeusz.