Recenzja ta jest w zasadzie suplementem do relacji z warszawskiego koncertu Votum, którą popełniłem kilka dni temu. Bo tam wyraziłem swoją pierwszą opinię o tym materiale. Materiale, który po prostu wgniótł mnie w ziemię.
Na :KTONIK: bowiem warszawianie, po trzech naprawdę udanych albumach, skoczyli o poziom wyżej. Być może to efekt dosyć kluczowych zmian personalnych, do jakich doszło w łonie kapeli (na pokładzie pojawili się gitarzysta Piotr Lniany i wokalista Bartosz Sobieraj), być może też międzynarodowego wsparcia przy produkcji płyty (za miks odpowiedzialny jest David Castillo z Ghost Ward Studio znany ze współpracy z Katatonią, czy Opeth, a za mastering Tony Lindgren pracujący choćby z Paradise Lost, Kreator, Enslaved, Katatonią, czy Jamesem LaBrie).
Nieważne, wszak muzykę skomponował zespół i to on ją wykonuje, a efekt tego jest powalający. Dawno nie słyszałem tak światowo wyglądającej rodzimej produkcji. Wszystkie kompozycje są przemyślane i znakomicie zaaranżowane. Do tego niejednorodne, wielowątkowe, zbudowane na zasadzie kontrastu. Łączące agresję z delikatnością. Napisałem to już w relacji, że panowie na :KTONIK: w pełni wykorzystali potencjał dwóch gitar. Te naprawdę potrafią stworzyć masywną, soczystą ścianę dźwięku. Nie byłoby jej jednak bez kapitalnie wpasowanej w całość elektroniki. Praca Zbigniewa Szatkowskiego nadaje muzyce obecnego Votum wzniosłości, graniczącej wręcz chwilami ze swoistą symfonicznością. Dużą wartością dodaną jest sam Sobieraj, z ciekawą barwą głosu i sporymi możliwościami interpretacyjnymi. Potrafi być z jednej strony melancholijny (ciekawe wokalne harmonie), z drugiej, złowieszczy i przerażający. Efektem tego jest zaplanowany w szczegółach koncept dotyczący wszelkiego rodzaju uzależnienia, dopięty pod względem literackim, muzycznym i czysto graficznym (przy okazji grupa zyskała nowe logo).
Można oczywiście pisać o tym, że to muzyka dla tych, którzy mają na półkach i w szufladach płyty Anathemy, Katatonii, Opeth, Riverside, Klone, czy Devina Townsenda… Można, tylko po co? Bo na :KTONIK: mamy naprawdę krwiste, pełne emocji (a o nie przecież przede wszystkim w muzyce chodzi) granie. Progresywny, ciężki, ale zarazem atmosferyczny i melancholijny metal pełną gębą. Do tego czarujący - nie boję się tego powiedzieć - najlepszymi od lat w tego typu graniu znakomitymi i wżerającymi się w umysł melodiami. Trudno na tym albumie znaleźć chwile słabości, praktycznie z każdym dniem odkrywam kolejnego faworyta. Satellite porusza wszak nie tylko intrygującym klipem. A ileż niesamowitości ma Spiral, wzniosłości Greed i Horizontal, zaś agresji Simulacra i Vertical. Do tego delikatność Last Word i w szczególności Blackened Tree może doszczętnie wkręcić.
Będę głęboko rozczarowany, jeżeli po tym albumie nie otworzy się dla nich kilka do tej pory zamkniętych furtek. Po działaniach promocyjnych zespołu (zachodni wydawca, europejska trasa w roli headlinera) widać, że artyści są silnie zdeterminowani oraz świadomi wartości i siły tego materiału. Zakończę trywialnym i wyświechtanym zdaniem, często kończącym takie teksty: choć to dopiero pierwszy kwartał, dla mnie to poważny kandydat na album roku. Brzmi banalnie? Być może, ale co ja zrobię, że :KTONIK: tak mi w duszy gra…