Wydaje się, że wydanym w tym roku albumem Alpha Orionis łódzka formacja Tenebris wreszcie zyskuje pewną stabilizację. Istniejąca bowiem od 22 lat grupa doświadczyła przez ten długi okres i licznych zmian składu, i problemów z wydawcami. Przede wszystkim dorobiła się jednak sporego zestawu wydawnictw mających charakter pełnowymiarowych krążków, płyt demo, kaset, czy wreszcie boxu. Mimo tego całkiem pokaźnego dorobku i szerokich ambicji artystycznych przekładających się na muzykę nietuzinkową, niestandardową, wykraczającą daleko poza tradycyjnie rozumiany metal, łodzianie nigdy nie osiągnęli szerszej popularności, mimo, iż w wielu kręgach ciężkiego grania traktowani są z dużą atencją i kultem.
Alpha Orionis jest chyba idealnym zwieńczeniem ich wieloletnich muzycznych poszukiwań (tak, to chyba dobre słowo). Poszukiwań naznaczonych łączeniem muzyki chwilami ekstremalnej (death i balck metal) z bardziej progresywnymi formami. Stąd pewnie pojawia się to tu, to tam dosyć prosta i w gruncie rzeczy niewiele mówiąca w ich przypadku łatka „metal progresywny”. Bo ich granie mało ma wspólnego z takimi tuzami stylu, jak Dream Theater (ok, w Of Zerpatinum mamy nieco matematycznych riffów kłaniających się nowojorczykom), Rush, Queensrÿche, Fates Warning, czy Symphony X. Z czym zatem ma? Hmm… Oto jest zagwozdka!
Jedno jest pewne - Alpha Orionis, choć jest dziełem bardzo złożonym i dosyć trudnym do połknięcia na pierwsze śniadanie, jest chyba najbardziej przystępnym krążkiem w całej ich historii. Albumem pełnym dobrych melodycznych i klimatycznych sekwencji, tworzonych głównie dzięki interesującemu wykorzystaniu instrumentów klawiszowych. Te udanie kontrastują z ciężkimi i brudnymi niekiedy gitarowymi riffami oraz growlem, który nie jest oczywiście jedynym wokalnym środkiem wyrazu.
Na albumie, w którym kompozycje tworzą koncept dotykający Orionitów, tajemniczych przybyszy z kosmosu (spotkanie ich z cywilizacją Majów mamy zobrazowane na albumowej grafice) dotkniemy grania bardzo technicznego, wprost odwołującego się do King Crimson, jazzu, psychodelii, space rocka, czy wreszcie bardziej stonowanych dźwięków spod znaku Pink Floyd, bądź naszego rodzimego… Riverside. Zwraca uwagę dobra produkcja oraz pietyzm, z jakim artyści odgrywają każdy dźwięk. Ulubiona rzecz? Chyba wspomniane Of Zerpatinum, wielowątkowe, z fajnymi klawiszowymi tłami, dobrą melodyką, progmetalowymi riffami i lekko ambientową końcówką. Niełatwa, ale dająca sporo satysfakcji płyta.