Niedawny toruński koncert tej warszawskiej formacji oraz zbliżająca się wielkimi krokami wrześniowa premiera nowego, piątego już albumu grupy przypomniały mi, że w naszej recenzyjnej bazie, obejmującej wszystkie płyty Tides From Nebula, brakuje paru słów o tym drobniutkim, ale jakże wyjątkowym wydawnictwie.
To mała rzecz, zatem wielu słów nie będzie. Warto jednak to ostatnie jak do tej pory wydawnictwo warszawian przypomnieć. To składający się z dwóch kompozycji singiel zarejestrowany w Nebula Studio w sierpniu 2018 roku. Przedpremierowo pierwszego z utworów – Dopamine – można było już posłuchać w październiku, drugi, Paratyphoid Fever, dostępny był na początku listopada. Jednak w fizycznej postaci singiel miał swoją oficjalną premierę 24 listopada podczas jubileuszowego koncertu grupy w warszawskiej Progresji. Tym koncertem i właśnie tym wydawnictwem grupa świętowała swoje dziesięciolecie.
Te dwie kompozycje, zarejestrowane jeszcze w czteroosobowym składzie z Adamem Waleszyńskim (przypomnę, że nadchodzący krążek From Voodoo to Zen grupa firmować będzie jako trio) fajnie pokazują zespół w przełomowym dla siebie momencie. Po dziesięciu latach, w obliczu ważnej dla siebie zmiany. Stąd jest w nim i „nowe” i „stare”.
Tym pierwszym jest nagranie Dopamine. Bardzo zaskakujące jak dla nich. Z dużą dawką agresywnej, wręcz tenecznej elektroniki, gdzieś zbliżającej się do techno. Jest rytmicznie, transowo ale przede wszystkim miażdżąco gitarowo. Swoje też robią potężnie nabijane przez Stołowskiego partie bębnów. Można oczywiście, trzymając się post rockowej stylistyki, powiedzieć, że gdzieś ociera się to o równie klasycznych już panów z God Is An Astronaut, ale to spore uproszczenie i dość odległa wycieczka.
Tym „starym” jest Paratyphoid Fever, utwór który powstał ponoć już 10 lat temu, ale nigdy nie doczekał się wersji studyjnej. To faktycznie bardziej tradycyjni Tajdsi, z tą piękną nostalgicznością, przestrzenią, melancholią, ale też i wielowątkowością, wszak i tu nie brakuje tej jedynej w swoim rodzaju ściany dźwięku, którą potrafią stworzyć.
Cóż, kto jeszcze nie ma, jest chyba jeszcze szansa na zdobycie tej sympatycznej drobnostki, która może tylko umilić oczekiwanie na premierę nadchodzącej płyty.