Trzeba przyznać, że polska scena postrockowa do najszerszych nie należy. Ciężko byłoby wymienić kilka wartych zauważenia nazw. Nie z tego jednak powodu warszawianie z Tides From Nebula nie mają na niej konkurencji. Bo już na debiucie Aura stworzyli muzykę intrygującą i ponadprzeciętną, którą spokojnie można było stawiać obok innych dokonań gatunku. Z Earthshine idą jeszcze mocniej do przodu, proponując dzieło przemyślane i wysmakowane. I nie powinno to dziwić, bowiem swoimi działaniami kwartet od paru lat udowadnia, że wie w jaki sposób powinno docierać się do słuchacza i piąć w górę na muzycznym rynku. Ogromna ilość koncertów w Polsce i za granicą u boku znanych grup (Caspian, God Is An Astronaut, Constants, Riverside) zrobiła swoje. Nie są już anonimowi, co wcale nie jest takie łatwe przy graniu instrumentalnego rocka, a wyrazem tego jest wydanie drugiego albumu w liczącej się stajni Mystica i pojawienie się na albumie w roli producenta, absolutnej gwiazdy – Zbigniewa Preisnera (co ciekawe – Preisner sam zauważył zespół i zaproponował współpracę!)
Earthshine jest inny niż debiut. Aura była bardzo energetyczna i gitarowa. Nie da się też ukryć, że miała znamiona sporej przebojowości. Praktycznie każdy numer uderzał zapamiętywalnym natychmiast, melodycznym motywem. Tu jest spokojniej. Bardziej sennie i onirycznie. Pojawia się więcej nastroju, operowania klimatem i gry na emocjach. Muzycy stawiają też na instrumenty klawiszowe, które wspomniany już klimat pięknie budują. Rzadziej ustawiają potężne, pełne muzycznego zgiełku, majestatyczne ściany. Mniej też w tym graniu intensywnej i dynamicznej perkusji. Ich postrock (wiem, choćby z dwóch wywiadów, które miałem okazję przeprowadzić z muzykami, iż nie przepadają za takim szufladkowaniem – mimo, tego pozostanę przy tej, jak dla mnie, obrazowej „naklejce”) zyskał teraz bardziej ambientowego wymiaru, który słychać między innymi już w rozpoczynającym całość These Days, Glory Days, Caravans, czy pełniących, na tle innych, rozbudowanych kompozycji, rolę miniatur - Waiting For The World To Turn Back i Hypothermia. Pojawia się też nieco akustycznego grania (Cemetery Of Frozen Chips). Napisałem, że Aura była „przebojowa”? Czyli co? Tu z dobrą melodią sobie panowie nie poradzili? Wręcz przeciwnie! Tym razem jednak ich rozwiązania melodyczne mają bardziej subtelną formę. Cudnej urody melodyczne perły, porozsiewane to tu, to tam i odkrywane z każdym przesłuchaniem, z pewnością zostaną głęboko na dłużej (znajdziecie je choćby we wspomnianym już These Days, Glory Days, The Fall Of Leviathan, Caravans, czy Siberia).
Nie wiem, czy to wpływ goszczącego tu Preisnera, ale najnowsza propozycja Tides From Nebula jest nie tylko przestrzenna (zdecydowanie lepsza produkcja, niż na debiucie), ale także mocno ilustracyjna i... filmowa. Spore fragmenty Earthshine mogłyby być ścieżką dźwiękową do filmowego obrazu. Dla przykładu, pierwsza część Caravans mogłaby okrasić jakieś dzieło Davida Lyncha. Nie chcę nikomu wmawiać, że nie słychać tu inspiracji Mogwai, Mono, Sigur Ros czy God Is An Astronaut, bo każdy kto kocha te kapele, znajdzie tu coś dla siebie. Nie przeszkadza to jednak absolutnie w docenieniu ogromnej inteligencji tej muzyki. Bardzo mądrej muzyki... Idzie lato, a to dźwięki raczej na jesienne wieczory. Nie szkodzi. I tak polecam.