Chciałoby się powiedzieć: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Już trzy lata czekamy na następcę Cinematic – intrygującego debiutu tej szczecińskiej formacji. Sami muzycy w promocyjnych materiałach uchylają rąbka tajemnicy w tej sprawie: Zbliża się 3 rocznica wydania płyty "Cinematic" więc już czas najwyższy. Zrobimy wszystko by nowa płyta ukazała się jeszcze w tym roku, choć nie wszystko w tej kwestii od nas zależy. Będziemy jednak mocno się starać!
Czy to znaczy, że to drobniutkie, drugie oficjalne wydawnictwo Lebowskiego rozczarowuje? Absolutnie nie! Cieszy i pobudza apetyt na jeszcze, wszak to tylko singiel. Singiel z jedną kompozycją w dwóch wersjach oraz teledyskiem do niej. Trwająca niecałe sześć minut rzecz zadowoli z pewnością wszystkich miłośników ich debiutu. Nieprzekombinowana, utrzymana w nostalgicznym klimacie, pełna swoistego smutku kompozycja ma tę charakterystyczną dla nich przestrzeń, jesienną atmosferę i bardzo ilustracyjną, filmową aurę. Może chwilami, w związku z tym, zahacza o albumowy Old British Spy Movie. Największym smaczkiem Goodbye My Joy jest jednak zaproszenie do udziału w nim cenionego niemieckiego trębacza jazzowego Markusa Stockhausena (o kulisach współpracy z artystą muzycy tak napisali: Bez specjalnej nadziei na pomyślny finał wysłaliśmy maila do maestro Stockhausena i jakież było nasze zdumienie, gdy po kilku dniach przyszła odpowiedź o treści: "świetny kawałek panowie, oczywiście z przyjemnością zagram"). Jego pełne smaku, subtelne i melodyjne formy nadają tej instrumentalnej kompozycji oczywiście jazzowego posmaku. Co ciekawe, na singlu możemy się również zapoznać z tak zwaną Lebowski version tego utworu, już bez gry Stockhausena. I może przy niej warto wspomnieć o uroczych partiach instrumentów klawiszowych Marcina Łuczaja, czy udanym gitarowym solo Marcina Grzegorczyka w drugiej części utworu.
No i jest jeszcze klip do tej kompozycji. Piękny i… pięknie komponujący się z muzyką. Na swój sposób poetyckie ujęcia dokumentują proces powstawania obrazu, który w ostatniej scenie staje się … rzeczywistością. W samym filmie pojawia się Alicja Pruchniewicz, której twórczość stała się inspiracją do jego powstania.
Skromny singiel został gustownie wydany w tekturowej kopertce i ozdobiony zdjęciem Wiktora Franko, fotografa odpowiedzialnego również za okładkę Cinematic. I jeszcze jedna drobnostka. Płytka dotarła do mnie w kopercie ozdobionej… pieczęcią z logo Lebowskiego, zaś w samej kopertce pomieszczono mały, złożony z kartki czerwonego papieru, stateczek znany z okładki debiutu. Cóż, niby sympatyczna błahostka, sporo jednak mówi o zespole, jego dbaniu o wizerunek oraz o szacunku do słuchacza.