W 90 procentach przypadków Naczelny myli się co do tego, co może mi się podobać, a co nie. Jednak pozostaje jeszcze te dziesięć procent. I do tych dziesięciu procent należy zaliczyć album „Cinemtic” polskiej grupy Lebowski. Ponieważ zwykle zachwyty Naczelnego traktuję z dużym sceptycyzmem, to zostałem bardzo przyjemnie zaskoczony muzyką z tego krążka.
Ale od początku – po pierwsze nazwa i tytuł. Jak to przytomnie zauważył Naczelny:
- Z czym kojarzy ci się nazwa zespołu?
- No z filmem.
- Dobrze. A tytuł płyty?
- Też z filmem.
- Bardzo dobrze. To jaką muzykę gra Lebowski?
- Filmową?
- Dokładnie.
Dokładnie – Lebowski gra muzykę filmową – tak to można ująć w kilku słowach. Co prawda żaden z tych utworów na ścieżce żadnego filmu się nie znalazł (chyba, że o czymś nie wiem), ale to pikuś. Za to w wielu utworach znajdziemy fragmenty dialogów z różnych filmów – rozpoznałem min. Zbyszka Cybulskiego w „Popiele i diamencie”(?), oraz Zdzisława Maklakiewicza i Romana Kłosowskiego w „Hydrozagadce”. Zresztą Lebowscy chyba mają sporą słabość do „Maklaka”, bo jego głos słychać najczęściej.
Jednak tytuł „Cinematic” to nie tylko kino, film, czyli ogólnie X muza, ale wydaje mi się, że to nawiązanie do Cinematic Orchestra z czasów „Man with A Movie Camera”. Tak sobie myślę, że Lebowscy ich znają. Coś te płyty mają ze sobą wspólnego, na pewno podobny klimat. Tyle tylko, że Cinematic Orchestra to pop, elektronika, jazz i bógwico jeszcze, a nasi skłaniają się bardziej w stronę rocka progresywnego. Celowo piszę – „skłaniają się” – bo ta muzyka dość łatwo wymyka się dokładniejszym klasyfikacjom. Oprócz CO różne rzeczy możemy tam usłyszeć, na przykład Jaga Jazzist, Ozric Tentacles, a nawet Tortoise. Wydaje mi się również, że zwolennicy późnego Sigur Rós i wczesnego Porcupine Tree też mogą coś znaleźć i dla siebie.
Nie ma jednak tak dobrze, żeby mi się wszystko tak do końca podobało. Podrabianie na syntezatorach akustycznych instrumentów sprawdza się tylko na koncertach, bo w studiu przydałby się żywy trębacz („Old British Spy Movie”), czy akordeonista („Encore”). Nie ma – no to trudno. Ale jak za jakieś pięć lat „Cinematic” będzie miało wyjść w wersji zremasterowanej, to proszę o uwzględnienie moich postulatów. Druga rzecz – NIENAWIDZĘ, NIE CIERPIĘ obecności w takiej muzyce mocno sfuzzowanych, metalowych gitar! Pasuje to tam, jak świni kamizela. Skąd się, do kurwy nędzy, wzięła ta moda?! Jest miło, ładnie, nastrojowo, aż tu nagle – jeb! jeb! ktoś dorwał się do wiosła i udaje Metallikę. Szczęściem na „Cinematic” jest to zabieg stosowany umiarkowanie i z pewnym wyczuciem (chociaż w takiej sytuacji to trudno w ogóle o wyczuciu mówić) - taka gitara jest schowana na dalszym planie. Jedynie w „Spiritual” może nie gryzie się to bardzo z resztą utworu, ale akurat on kojarzy mi się z „The Dream Sequencer” Ayreon i w wypadku takiej muzyki jest to dopuszczalne.
Jednak poza tymi, naprawdę drobnymi, mankamentami całe „Cinematic” jest bez zarzutu – tu nie ma słabych utworów, tu nie ma nawet dobrych utworów - numer w numer, same bardzo dobre, na bardzo wysokim poziomie (może tylko w „Human Error” za bardzo przysłodzili). Nawet nie powiem, które utwory mi się najbardziej podobają. Bo reszta się obrazi.
Nie napiszę, że to najlepsza polska płyta tego roku, bo po dosyć traumatycznych przeżyciach z zeszłego, raczej polskiej muzyki nie ruszam, a już na pewno nie takiej , która może się z prog-rockiem kojarzyć. Napiszę więc tak bardziej ogólnie - bardzo ładna, urokliwa płyta, jedna z ładniejszych, jakie w tym roku słyszałem.