Kilkanaście dni temu recenzowałem na naszych łamach EP-kę tej brytyjskiej formacji zapowiadającą ten debiutancki album. I oto jest. Ukazał się dokładnie wczoraj, mieszcząc na dwóch dyskach niespełna sto minut muzyki. Ubrany w formę bardzo przejmującego, opartego o prawdziwą historię, koncept-albumu o uniwersalnym przesłaniu.
Przypomnijmy, że pierwsza, 4-utworowa EP-ka, Absent Friends, ukazała się w 2011 roku. Drugi materiał to recenzowana u nas tegoroczna mała płytka Here Comes The Rain Again, na której muzycy wykonali niezwykle wysublimowaną i naprawdę znakomitą wersję klasyka Eurytmics. Na tej płycie zresztą otrzymujemy też tę kompozycję (pozostałe trzy utwory z niej już tu nie trafiły), tylko że w wydłużonej o dwie minuty wersji! Przypomnę też, że zaangażował się w ten utwór obecny perkusista Stevena Wilsona, Craig Blundell a muzycy nagrali do niego subtelny teledysk w pięknej scenerii opactwa Dorchester. Rzecz można obejrzeć poniżej.
Lider formacji Leon Russell wraz z kolegami idzie na tym długim krążku drogą wytyczoną na wspomnianej EP-ce. Mamy zatem tu szlachetny, progresywny rock, zwykle niespieszny, z budującą bazę gitarą akustyczną, wyrazistymi tłami klawiszowymi, harmoniami wokalnymi, majestatycznymi partiami gitary w stylu Davida Gilmoura i unoszącą się nad wszystkim melancholią oraz nostalgią. W istocie to muzyka znajdująca się gdzieś na przecięciu klimatów Floydowskich z Anathemą, ale też z delikatnym Stevenem Wilsonem i ujmującym Bjørnem Riisem. Właśnie! Fani norweskiego Airbag też powinni na tę płytę spojrzeć z dużą otwartością.
Na album składają się kompozycje zaaranżowane bardziej rockowo i bogatsze brzmieniowo, ale też i takie o mocno ascetycznym wyrazie. Przyznam, że zdecydowanie lepiej wypadają te pierwsze, jak choćby już otwierający całość Fading Star z wręcz hard rockowym riffem, w którym czuć ducha Led Zeppelin. Następny Absent Friends, choć powolny, imponuje posągową perkusją, ale i zadziorną, gitarową tyradą. I takie momenty nadają temu albumowi większej żywiołowości, bo nie czarujmy się - w takiej ilości, tak jednorodne granie, chwilami oniryczne, może delikatnie nużyć. Z drugiej strony, bronią je udane melodie, widoczne także w dopracowanych solówkach gitarowych. Dowodem w sprawie niech będzie jeden z najpiękniejszych utworów na płycie Luminous Star (More Than A Memory) przechodzący płynnie w Equilibrium zbudowane na powtarzalnym, wzniosłym motywie gitarowym. Ładne zwieńczenie bardzo dobrej płyty.