Z drugim studyjnym materiałem powraca myślenicka formacja Dolina Cieni. Przypomnę, że wydany w 2015 roku debiut Wzgórze Tysiąca Dusz recenzowaliśmy w naszym serwisie. Horyzont zdarzeń jest naturalnym rozwinięciem pomysłów zawartych na pierwszej płycie i nie powinien rozczarować tych, którym muzyka Doliny Cieni przypadła wtedy do gustu.
Propozycja formacji, poprzez mroczne teksty, wpisuje się w stylistykę pagan metalu. Zresztą wystarczy spojrzeć na oprawę graficzną, czy pierwszy w historii kapeli promocyjny klip do kompozycji W nieznane, aby się o tym przekonać. Jeżeli jednak komuś kojarzy się to natychmiast z klimatami black metalowymi, to jest w sporym błędzie, bo muzyka grupy jest niezwykle różnorodna i łączy w sobie wiele stylistyk.
Wszystko naturalnie spaja szeroka klamra heavy metalu, w którą wpisane są death-, dark-, gothic- i power metal, czy hard rock. Ale jest też i na tej płycie zdecydowanie więcej innego pierwiastka, co z punktu widzenia naszego artrockowego portalu może tylko cieszyć. Bo muzyka Doliny Cieni nabrała wyjątkowo progresywnego szlifu. Same kompozycje nie są być może zbyt długie, niemniej wielowątkowe, z licznymi zmianami tempa i nastroju. W takiej Furii mamy mnóstwo progresywno metalowych łamańców, jakby żywcem wyjętych z albumów klasyków stylu. Ten progresywny charakter podkreślają ponadto symfoniczne wręcz rozwiązania w niektórych utworach. Ich zajawkę mamy zresztą w instrumentalnym intro Świt zagłady, bardzo klimatycznie wprowadzającym w album. No i są wreszcie bardzo ciekawe i natychmiast zapamiętywalne gitarowe popisy we wspomnianej Furii, Horyzoncie zdarzeń, czy Demonie (przy okazji, grupa od poprzedniej płyty zyskała nowego wioślarza, Marka Czarniaka, który zastąpił Marka Górkę). Szkoda tylko, że w tym ostatnim solo zostało wraz z końcem utworu wyciszone, bo smakuje naprawdę wybornie.
Różnorodność i wszechobecny kontrast podkreślają ponadto dwa rodzaje wokali: czysty i growl. Od razu powiem, że w jednym i drugim Marek Węgrzyn wypada wiarygodnie. Śpiewając czysto, z pewnym pogłosem, jego interpretacje mają tę właściwą dla tej muzyki wzniosłość i emocjonalność. Grupa wykonuje polskie teksty (za co spory plus) i wcale growlowanie w naszym ojczystym języku nie wypada pretensjonalnie. Jest w nim odpowiednia agresja i mroczność.
No a poza tym, ma ten album jeszcze jedną siłę. Panowie wiedzą, że dobra muza musi być podparta dobrą melodią. I tę melodyczną atrakcyjność ma nie tylko balladujący i zbudowany na dźwiękach gitary akustycznej numer W nieznane, ale też i Zmierzch królów, Furia, Polowanie, Demon, czy Skaza, które niosą w sobie nośne refreny.