Powraca warszawska formacja Scream Maker. Muzycy aż sześć lat kazali czekać na następcę bardzo udanego i recenzowanego u nas Back Against The World. Powracają w nieco uszczuplonym, w stosunku do tej poprzedniej płyty, składzie, w którym nie ma drugiego gitarzysty, jest za to nowy bębniarz, Tomasz Sobieszek. Warto też odnotować, że choć formacja dalej kontynuuje współpracę z Włochem Alessandro Del Vecchio, który pracował dla Black Sabbath, Rainbow, Dio, czy Journey, to jednak odpowiada on tu już tylko za miks i mastering dwóch kompozycji, bo innymi numerami zajął się równie ceniony, Tomasz „Zed” Zalewski.
Reszta pozostaje praktycznie bez zmian (nawet średnio metalowy image muzyków) i mogę spokojnie powtórzyć to, co napisałem sześć lat temu. Warszawianie łoją klasyczne hard’n’heavy, będąc wręcz klinicznym przykładem na to, jak się powinno grać dobry heavy metal. Może im oczywiście ktoś odpalić, że trzymają się dość skostniałej formuły, no ale… niech powiedzą to Iron Maiden, czy innym tuzom takiego heavy grania. Bo w nim chodzi o coś innego: może nie ma być odkrywczo, ale ma być mocarnie, ciężko i do tego melodyjnie. I to wszystko na BloodKing (okraszonym klasyczną ale jakże stylową, oddającą tę muzę, okładką) jest! Na ich plus idzie także to, że w naszym kraju tak rasowo grających składów jest naprawdę niewiele i w dalszym ciągu za pewien wzór mogą służyć Turbo, CETI, czy, może z młodszego pokolenia, Kruk, choć ten ostatni to bardziej hard rockowa bajka.
Album wypełnia piętnaście numerów, w zasadzie „heavy pocisków” lub takich metalowych ciosów w twarz. Zresztą, gdy włączycie album i przywita was minutowe, jeszcze dostojne i spokojne Zaproszenie, a potem znienacka uderzy Mirror, Mirror, natychmiast będziecie wiedzieć, o co na BloodKing chodzi. Przez najbliższą godzinę będą królowały szybkość (Mirror, Mirror, BloodKing), selektywne, soczyste riffy (End of the World), pełne technicznej biegłości, karkołomne gitarowe solówki Michała Wrony (Mirror, Mirror, End of the World, Hitting the Wall, Tears of Rage) i świetne refreny (BloodKing, When Our Fight is Over, Scream Maker, Brand New Start). Oczywiście że czasami panowie zwalniają i robi się klasycznie hard rockowo a chwilami nawet nieco progresywnie (Join the Mob). No i są wreszcie dwie bardzo udane ballady, umiejętnie wkomponowane w album. Die in Me, tonująca atmosferę w środku płyty, i Too Late zgrabnie zamykająca album, pozwalająca na opadnięcie symbolicznego „kurzu”. Do tego wszystkiego w jeszcze lepszej formie jest tu Sebastian Stodolak. Ma kawał potężnego głosu i fajnie oddaje ekspresję tej heavymetalowej jazdy.
Cóż, to granie do głośnego słuchania, wkurzania sąsiadów…. ale przede wszystkim na koncertowe sceny. Już widzę ich fanów śpiewających na koncertach, z zaciśniętą do góry pięścią lub ze słynną Dio’wą Mano cornutą, hymniczny refren:… Scream, Scream, Scream, We Are Scream Maker… Polecam. Mocna ósemka.