Trzeci album Mars Project, czyli solowego przedsięwzięcia Marka Sikory. Tradycyjnie artysta nie tylko skomponował muzykę, ale także zagrał na wszystkich słyszanych tu instrumentach, stworzył też okładkę albumu.
Muzyka na ten album powstawała ponoć przez ostatnie dwa lata, czyli okres jaki upłynął od wydania poprzedniego krążka, House Of The Restless. I czuć tu pewną kontynuację oraz rozwinięcie pomysłów zawartych na poprzednich płytach. To dalej granie instrumentalne o sporej dozie elektroniki, jednak, tak jak poprzednio, do głosu dochodzi w większym stopniu gitara. Tu wydaje się że jest jej jeszcze więcej. Nie jest to oczywiście brzmienie mocne, riffowe, a bardziej subtelne i klasyczne.
Na tle płyty nieco zaskakuje otwierający całość No One Sees, który jest najbardziej energicznym i rytmicznym utworem na albumie. Później bowiem atmosfera zdecydowanie tonuje, staje się bardziej klimatyczna. Kompozycje są raczej niespieszne i nastrojowe. Mimo tego już wspomniany opener przynosi w warstwie aranżacyjnej wszystko to co znajdziemy w kolejnych utworach. Akustyczne figury gitarowe, ładne formy pianina oraz żeńskie wokalizy nadające swoistej etniczności i orientalności. Gdzieś można to wszystko włożyć w bardzo szerokie pojęcie world music.
Trochę brakuje Last Passenger pewnej naturalności i organiczności. Z drugiej strony usłyszymy tu brzmienia przypominające trąbkę (Don't Panic, Infinity, Love) i nadające tym samym jazzowego posmaku, bądź brzmienia instrumentów smyczkowych (All The Beauty Of The World, Last Passenger). Chwilami też – jak w kompozycji tytułowej - ocieramy się o muzykę filmową.
Całość ma na pewno bardzo ilustracyjny charakter, stawia na wywołanie u słuchacza emocji ale i swoistego odprężenia. Sporą wartością płyty jest też dobrze zbalansowana melodyjność. Przyjemna rzecz.