Troszkę inna muzyczna szuflada w ofercie progresywnej wytwórni Lynx Music, czyli drugi krążek Mars Project. Przypomnijmy, że to absolutnie solowy projekt Marka Sikory. Artysta nie tylko napisał muzykę, ale też sam zagrał na tym albumie, wyprodukował go, a nawet zadbał o jego stronę graficzną.
Propozycja Sikory powinna trafić do miłośników szeroko rozumianej muzyki instrumentalnej. W porównaniu do wydanej w ubiegłym roku Insomnii mamy trochę zmian. Przede wszystkim wydaje się, że twórca podążył za sugestią naszego recenzenta utyskującego nieco na zbyt dużą ilość krótkich, jakby nierozwiniętych tematów. I tym razem, zamiast piętnastu numerów, mamy tylko dziewięć, i to zdecydowanie dłuższych, ocierających się o 6 – 7 minutowe formy.
I bardzo dobrze, bo to muzyka niespieszna, wymagająca powolnego budowania klimatu i swoistej dramaturgii. Muzyka skierowana raczej do słuchacza, który nie szuka nerwowych zaskoczeń i zmian akcji, a raczej powolnego wtapiania się w atmosferę tych dźwięków. Tym razem Sikora daje odbiorcy na to szansę.
House of the Restless dalej oczywiście bazuje na elektronice i klawiszowych figurach, jednak zdecydowanie bardziej rzucają się w uszy dźwięki szlachetnie niekiedy brzmiących elektro- akustycznych gitar. Sporo o płycie mówi już otwierający całość Air. Mroczny, niepokojący, wręcz klaustrofobiczny, z niskimi basowymi plamami. I kolejne kompozycje w większości utrzymują tę dosyć ciemną, muzyczną barwę. Znajdziemy jednak w nich i plemienne bębny dodające pewnej aury etniczności, jakieś klawiszowe zagrywki w delikatnie jazzowym posmaku, ambientowe rozwiązania, czy wreszcie brzmienia z pogranicza muzycznego minimalizmu i eksperymentu.
Starałem się unikać tu wszelkich porównań, ale muzyka zawarta na House of the Restless ma coś z wcześniejszych albumów Lunatic Soul. Niewątpliwie jest bardzo jednorodna i spójna i choć brakuje jej jakichś wyjątkowych, przełomowych momentów, warto ją polecić szukającym pewnego muzycznego wyciszenia, podszytego lekką domieszką dźwiękowego mroku.