Warszawski Scream Maker debiutuje w naszym recenzyjnym dziale, ale to żaden debiutant, tylko kapela, która ma się już czym pochwalić. Bo pod nazwą Scream Maker muzyczne graty panowie dźwigają już ponad pięć lat i mają na swoim koncie EP-kę We Are Not The Same (2012), pełnowymiarowy Livin In The Past (2014) no i wydany w tym roku i niżej recenzowany Back Against The World. To jednak nie ilością nagranego materiału imponują, a… mocnymi rockowymi nazwami, z którymi udało im się współpracować lub dzielić koncertową scenę. Bo producentem ich płyt jest Włoch Alessandro Del Vecchio znany ze współpracy z muzykami Black Sabbath, Rainbow, Dio, Journey czy Glennem Hughesem, zaś na wspomnianym Livin in the Past gościnnie pojawił się sam Jordan Rudess z Dream Theater. Jeszcze efektowniej wygląda lista składów, z którymi Scream Maker dzielił scenę. Bo są wśród nich Judas Priest, Motorhead, Saxon, Black Label Society, UFO, Primal Fear, Tarja Turunen, Tim „Ripper” Owens, Paul Di’Anno, Blaze Bayley, a przed nimi już niebawem Megadeth, Korn i Slayer. Uff… Nieźle, nie.
Czas porzucić jednak ten hagiograficzny wstęp i przyjrzeć się wreszcie najnowszemu wydawnictwu, które powstało dzięki zorganizowanej przez zespół kampanii crowdfundingowej (przy okazji, muzycy w oryginalny sposób nagrodzili fanów wspierających zespół, nie tylko umieszczając ich nazwiska w książeczce, ale i ich zdjęcia, które tworzą… okładkową pszczołę).
Dobra, nie czarujmy się, prochu warszawianie nie odkrywają i w tym co grają nie są absolutnie oryginalni. Wiem też, że muzycy strasznie nie lubią szufladkowania i porównywania ich muzyki do sławniejszych bandów. No ale nie da się podrzucić odpowiednich drogowskazów ich potencjalnemu odbiorcy bez takich nazw jak Iron Maiden i Judas Priest. Jednym słowem - absolutna klasyka heavy metalu. Co jednak najważniejsze – panowie, choć stosunkowo młodzi – grają rasowo, jak starzy wyjadacze i wydaje się, że takie klasyczne granie mają w małym paluszku. Ciekawostką jest też to, że na pomieszczonej w książeczce fotce wcale nie wyglądają na klasycznych metali z długimi piórami. Bardziej na jakiś gotycko-klimatyczny skład.
Cóż, Back Against The World to prawdziwa kopalnia nośnych, metalowych numerów z klasycznie ułożonymi riffami i zgrabnymi solówkami. Do tego – odpalona naprawdę głośno (zresztą, czyż można takiej muzy słuchać na pół gwizdka) - naprawdę świetnie brzmi (sporo przestrzeni). Ogromną siłą ich muzyki jest Sebastian Stodolak dysponujący mocnym głosem z dużymi możliwościami. Pewnie, że kłaniają się nisko Bruce Dickinson, Rob Halford, Geoff Tate, czy nasz Grzegorz Kupczyk. Jednak takie frazowanie i taka barwa są tu po prostu na miejscu.
Na co warto zwrócić szczególną uwagę? Momentów jest sporo. Choćby rozpoczynający całość potężny Can You See The Fire, albo częściowo rozpędzony a potem zawierający ciężkie, masywne, hard rockowe riffy Kings is Dead. A jest też przejmujący i najdłuższy w zestawie Retribution z orientalizmami. Niektóre kompozycje odchodzą nieco od przedstawionego wyżej obrazu płyty. Jak ultra przebojowy Far Away, mający wręcz stadionowy zaśpiew, czy Sings In The Sky. Obu kawałkom blisko do takiego amerykańskiego heavy splątanego z AOR-ową melodyką. A skoro o bardziej przystępnej muzycznej materii – jest i udane balladowanie (Godsend, Into The Light, Walk with Me). Dodajmy, że najbardziej „hitowe” Far Away i Black Fever doczekały się alternatywnych wersji pomieszczonych na końcu płyty.
Czyli co, klasyczne granie dla klasycznych, lekko podstarzałych fanów? Nic z tych rzeczy. Dowód? A proszę bardzo…, tak prywatnie. Mój dorosły, choć jeszcze nastoletni syn, siedzący w mocno innych klimatach, od kilku dni podbiera mi płytkę i z własnej, nieprzymuszonej woli ją odpala.