Ocena:
8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
17.02.2006
(Recenzent)
Mangrove — Facing The Sunset
Camel na zielu, czy recenzent na rauszu? Czy zespół popalał sobie coś w czasie realizacji tej płyty? Nie wiem. Recenzent na pewno był w stanie po spożyciu, kiedy słuchał tego po raz pierwszy (Naczelny i jego zdradliwa naleweczka o woltażu porządnego samogonu). W każdym razie muzyka Mangrove przyniosła mojemu umęczonemu organizmowi pewne ukojenie i pozwoliła przeżyć najgorsze chwile, związane z występowaniem tzw. objawu helikoptera. I już za to ją lubię. Oprócz wcześniej wspomnianych własności ma też inne walory i nie musi się jej słuchać jedynie w celach terapeutycznych.
„Facing The Sunset” to koncept-album – historia Nikogo, który dzięki Komuś (ale tam jest napisane – „her”) stał się Kimkolwiek. Dość to zawiłe, ale ciekawe.
Porównanie tej muzyki do twórczości Camel ma chyba jakiś sens, bo było to pierwsze skojarzenie, które mi przyszło do głowy podczas słuchania tej muzyki. Już na trzeźwo. Naczelny też tak uważa, ale jemu różne rzeczy bardzo różnie się kojarzą i pod tym względem nie jest miarodajny. Gdybym jeszcze miał szukać podobieństw, to jeszcze doszukałbym się tam ich współplemieńców z Kayaka, Caravan, stare Marillion, może nawet naszego SBB i Pink Floyd . Nawet i King Crimson z co łagodniejszych fragmentów „Lizard”, „Red” i „In The Wake of Poseidon”. Nowsze rzeczy też nie są im obce, bo momentami pobrzmiewa Porcupine Tree, takie lajtowe Dream Theater i The Flower Kings, ale bez tego denerwującego zadęcia i pompatyczności.
Kiedyś moja była żona tak skomentowała moje muzyczne upodobania – „Bo ty lubisz jak muzyka płynie”. No lubię. Dlatego „Facing The Sunset” od razu przypadło mi do gustu. Spokojnie niespiesznie, żeby sobie ładnie pograć, ale bez zbędnej instrumentalnej ekwilibrystyki. Jeśli ktoś może się poczuć znudzony dwoma pierwszymi, ładnymi, może jednak nieco monotonnymi utworami, to na odmianę dostaje następny – „There Must Be Another Way”. Tu o żadnej jednostajności nie może być mowy, to ładnie rozwijająca się minisuita, zróżnicowana muzycznie i nastrojowo - gdzie fragmenty bardziej rockowe przeplatają się z wyciszonymi, na przykład piękną partią gitary akustycznej (Steve Howe się kłania).
Mangrove należy do zespołów , które na progresywnym poletku szukają (znalazły?) sobie swojej własnej ścieżki. Słychać ,że niezbyt odpowiadają im obowiązujące obecnie w tym gatunku mody i kanony, których wyznacznikami są Dream Theater, Porcupine Tree, albo różni koryfeusze „klymat-metalu”. Nie mają też zamiaru popadać w drugą skrajność i udawać, że od czasów Genesis z Gabrielem nic się nie wydarzyło. Jak pisałem jest to tradycyjna szkoła grania rocka progresywnego, tyle, że formalnie dość nowoczesna.
Zdarzają się płyty, kiedy od pierwszych taktów wiemy, że będzie to dobra płyta. Po prostu wiemy, co będzie dalej i że na pewno przypadnie nam to do gustu – przeświadczenie, że jeśli tak dobrze było na początku, to potem będzie równie dobrze. To nie chodzi o przewidywalność takiej muzyki. To działa na innej zasadzie, to coś w rodzaju sprzężenia zwrotnego, na poziomie podświadomości. „Facing The Sunset” nie musiałbym nawet dokładnie słuchać. Bo po co? Przecież już wiedziałem jaka ona jest. Od razu.