Mam spory szacunek do Holendrów z Mangrove. Nigdy nie należeli (i pewnie im się to już nie trafi, choć daj im Boże) do ekstraklasy progresywnego grania w Europie, a jednak z dużą wytrwałością i sumiennością pielęgnują swoją pozycję w świecie progrocka, przypominając się co jakiś czas kolejnym wydawnictwem. I tak, w ciągu dziesięciu lat istnienia, muzycy dorobili się mini albumu, trzech studyjnych, pełnowymiarowych krążków, jednej tradycyjnej koncertówki oraz dwóch płyt DVD. Te dwie ostatnie mają właśnie związek z owym okrągłym jubileuszem. Artyści postanowili go uświetnić publikacją trzech wizyjnych wydawnictw i ten, niżej recenzowany, jest drugim z cyklu. Przypomnę, że poprzedni, oceniany już w naszym serwisie, Live Beyond Reality, ukazał się kilka miesięcy wcześniej i zawierał tradycyjny set z przekrojowym materiałem, zarejestrowany w 2009 roku w klubie Gigant w holenderskim Apeldoorn.
Na More Or Less… mamy małą powtórkę z rozrywki. Ponownie bowiem wędrujemy do Apeldoorn (tym razem jednak, jesteśmy już tam 21 maja 2010 roku) i ponownie słyszymy najbardziej znane numery zespołu. Zmieniona na szczęście jest konwencja, gdyż kwartet zaproponował podczas – ponoć kompletnie wyprzedanego koncertu – set akustyczny. Pisząc o zmianach warto jeszcze wspomnieć o gościnnie prezentującym się tu perkusiście Aldercie Glasie, który pojawił się w kapeli w okresie poszukiwania przez zespół nowego bębniarza, po opuszczeniu go przez Joosta Hagemeijera.
Z akustyczną formą bywa tak, że jednych – lubiących takie granie na pół gwizdka – intryguje, drugich – mających przesyt koncertów unplugged – niemiłosiernie nudzi. W istocie – wielu fajerwerków tu nie doświadczymy. Ot, czterech statecznych, gustownie ubranych na biało panów, przykutych do swoich siedzisk, wykonuje kawałek po kawałku. Ową stateczność podkreślają, będące elementami wystroju sceny (ale też i okładki), siedzące, białe manekiny. No dobra – momentami zdarza się Rolandowi Van Der Horstowi wstać i zrobić kilka kroków na scenie (jak ma to miejsce w pięknym Wizard Of Tunes). Nie zmienia to postaci rzeczy, że dzieje się tu niewiele. Z drugiej strony - powolne, precyzyjne i ładne ujęcia kamer pozwalają dokładnie obserwować, zazwyczaj skupionych na grze, muzyków.
Ci nie poszli na łatwiznę i pogrzebali trochę przy swoich kompozycjach (co jest o tyle istotne, że z wcześniejszego o kilka miesięcy DVD powtarzają tu aż dziesięć kawałków!). Rzeczach wszak zwykle długich, rozbudowanych i wielowątkowych. W ten sposób nie doświadczymy tu majestatycznych gitarowych solówek i głębokich klawiszowych pasaży (choć akurat zestaw Chrisa Jonkera wygląda całkiem imponująco). Dość powiedzieć, że z długich Fatal Sign i There Must Be Another Way słyszymy tu tylko 2 – 3 minutowe wyjątki. Z drugiej strony, w kilkunastominutowych Voyager i Time Will Tell zachowano progresywny charakter, utrzymując wiernie nawet ich długość. W tej kategorii najfajniej jednak wypada mój ulubiony fragment – City Of Darkness – podczas którego Holendrom udało się mocniej ożywić publikę. Ciekawostką jest cover Gabrielowskiego Here Comes The Flood.
Podobnie jak poprzednie DVD, More Or Less… wydane jest bez przepychu. Zwykłe stereo i brak dodatków lekko rozczarowują (szkoda, że panowie nie postarali się chociaż o napisy, gdyż całą konferansjerkę prowadzą w swoim ojczystym języku), jednak dla progresywnych szperaczy, poszukujących oryginalnych wydawniczych perełek, to rzecz w sam raz.