Pierwsze koncertowe DVD w historii holenderskiej formacji Mangrove ma może charakter bardzo skromny, ucieszy jednak z pewnością miłośników solidnego, neoprogresywnego grania. Gwoli ścisłości przypomnę, że artyści mają już za sobą wizytę w naszym kraju, w 2008 roku. Mają też na koncie trzy pełnowymiarowe albumy i jedno - podwójne - wydawnictwo koncertowe. Tym razem przyszedł czas na opublikowanie wizyjnego zapisu ich spektaklu a okazja ku temu pojawiła się nie byle jaka. W tym roku muzycy obchodzą bowiem dziesięciolecie swojej działalności (dekadę temu ukazała się ich epka Massive Hollowness). Jednym z elementów obchodów tego jubileuszu jest płytka Live Beyond Reality (w sumie, grupa ma w planach opublikowanie trzech rocznicowych wydawnictw). Znalazła się na niej rejestracja występu kapeli z 27 czerwca 2009 roku w klubie Gigant, w holenderskim Apeldoorn.
Rejestracja, której obejrzenie pozwala na wyrobienie sobie zdania na temat poczynań muzyków z Kraju Tulipanów. Długie, wielowątkowe kompozycje, z dużą ilością ciepłych pasaży, rozbudowanych gitarowych solówek i do tego z przyjemnymi melodiami. A wszystko to w raczej dostojnych, rzadko porywczych tempach…
Artyści podzielili prezentowany materiał na dwie części. W pierwszej, zatytułowanej The Black Show, dostajemy siedem najlepszych rzeczy z ich dotychczasowej twórczości. Są tu zatem wyjątki z krążków Touch Wood, Facing The Sunset, a nawet wspomnianej epki, z której to pochodzi najstarszy na tej płycie utwór Zone III. Najpiękniej wypada kończący ten set There Must Be Another Way z gitarowym solo, wykorzystanym także jako muzyczne tło do wydawniczego menu.
Zdecydowanie lepiej słucha się drugiej części występu, tu zatytułowanej The White Show, w której wszyscy muzycy pojawiają się w stosownych… białych uniformach. Dlaczego to lepszy fragment? Bo artyści odgrywają w całości promowany wtedy krążek Beyond Reality – dla mnie najlepszy w ich karierze. Może w zaprezentowanym materiale zbytnio nie kombinują i nie mieszają, trzymając się majestatycznych ram, jednak brzmią bardzo wiarygodnie. A zamykający wszystko Voyager musi zaimponować potężną solówką Rolanda van der Horsta.
O tym, że skromne to wydawnictwo już pisałem. Oprócz trwającego dwie godziny z kwadransem koncertu nie otrzymujemy żadnych dodatków. W menu dostajemy tylko dostęp do poszczególnych kompozycji. Dźwięk jest jedynie w stereo, a obraz zarejestrowany za pomocą paru kamer. Troszkę taka niszowa to rzecz, niemniej profesjonalnie wydana i mająca swój klimat. Dla wielbicieli takiej muzyki rzecz godna poszukania.