To trzecia z serii płyt Music Inspired by firmowanych przez muzyków warszawskiej formacji Annalist Roberta Srzednickiego, Artura Szolca i Krzysztofa Wawrzaka. W 1998 roku otrzymaliśmy dźwięki inspirowane kartami tarota, zaś w 2002 roku artyści poświęcili muzyczny koncept znakom zodiaku. I oto po 14 latach powrócili do projektu głównym tematem czyniąc alchemię, poszczególne kompozycje poświęcając średniowiecznym i renesansowym alchemikom.
Mimo, że album Music Inspired by Alchemy oddziela od poprzednich płyt sporo czasu, zawarte na nim dźwięki wcale nie zaskakują, choć przynoszą dosyć istotne zmiany, czyniące Alchemy płytą lepszą od Zodiaca, a tym bardziej od Tarota.
To w dalszym ciągu muzyka instrumentalna, bardzo ilustracyjna, klimatyczna, mająca w sobie sporo przestrzeni. Muzyka, w której dużo się dzieje w warstwie harmonicznej i rytmicznej. W tej ostatniej kluczowe są różnego rodzaju dźwięki instrumentów perkusyjnych, nadających całości etnicznego posmaku. Zahaczamy też tu o rozwiązania rodem z progresywnego rocka, ale też muzyki filmowej, klasycznej, czy world music. Nad całością unosi się duch legendarnych już produkcji 4AD, Dead Can Dance, Petera Gabriela (z okolic Passion), rodzimego Lunatic Soul (i nie dlatego, że gościnnie pojawia się tu Mariusz Duda), a z ostatnich polskich produkcji, albumu Ego, Georgius, Jerzego Antczaka, który poszedł momentami w dosyć podobne klimaty. W przeciwieństwie do jedynki i dwójki to też album zdecydowanie bardziej naturalny i organiczny, z wykorzystanymi po raz pierwszy żywymi smykami i instrumentami dętymi. No i przerasta swoich poprzedników pod względem produkcyjnym – brzmi selektywnie, przestrzennie i soczyście. Nie powinno to dziwić, wszak od starszych płyt dzieli go kilkanaście lat, ale też powstawał w cieszącym się sporą estymą (nie tylko ze względu na Riverside i Lunatic Soul) Serakos Studio.
Music Inspired by Alchemy to szesnaście muzycznych tematów i trzy kwadranse muzyki. Cztery z nich o tytułach Transmutation są swoistymi przerywnikami. Szczególnie jego druga część jest dosyć istotną cezurą, oddzielając bardziej żywą część pierwszą, od tej drugiej, bardziej refleksyjnej, klimatycznej i mrocznej. Mimo, że to album bardzo jednorodny i spójny stylistycznie, sporo na nim różnorodności. Bo mamy w nim dosyć żywą i mocną Alexandrię, przestrzennego i akustycznego Faustusa, zdominowanego elektroniką Alexandra Setona, rytmiczną i rockową wręcz kompozycję Sendivogius, czy wreszcie Edwarda Kelley z piękną progresywną gitarową formą solową Mariusza Kumali z Closterkellera. A właśnie, skoro przy gościach jesteśmy. Nie czarujmy się, Mariusz Duda i Anja Orthodox są przede wszystkim cennym wabikiem dla potencjalnego nabywcy, bo nie usłyszymy tu ich wielkich wokalnych tyrad w zwrotkach i refrenach. Popisują się wokalizami, głównie w orientalnych klimatach (świetny Duda w Faustusie), potrafią jednak w tych krótkich formach zaznaczyć swój charakterystyczny styl.
Dobra i ciekawa płyta, do tego stylowo wydana i… zadedykowana Piotrowi Grudzińskiemu. Myślę, że Jemu, gdzieś tam w górze, też bardzo się podoba.