Pierwsze wydawnictwo spoza Millenijnego katalogu, które nakładem Lynx Music ukazuje się na winylu. No ale to ukochane muzyczne dziecko Ryszarda Kramarskiego, jego pierwszy solowy album, zatem nie powinno to absolutnie dziwić. Tym bardziej, że materiał od samego początku, choćby swoją winylową długością, ale i podziałem na dwie części (Somewhere in the universe i Somewhere on the earth) zdradzał fakt przyszłego ukazania się na tym najszlachetniejszym z formatów.
Rzecz swoją premierę miała na początku marca. Ta zbiegła się niemalże z pierwszą sceniczną prezentacją tego albumu, na ProgRockFest w Legionowie. I nie wiem, czy to głębsze, bardziej wyrafinowane brzmienie płynące z czarnej płyty, czy może właśnie premierowe obcowanie z tym materiałem na żywo wpływa na moje odczucia, ale jeszcze mocniej jestem przekonany, że wyszedł Kramarskiemu naprawdę piękny album, który na swojej półce może postawić każdy fan melodyjnego, nostalgicznego rocka spod znaku Camela, czy Pink Floyd. Szybko tylko przypomnę, że to klasyczny koncept album inspirowany książką Antoine’a De Saint-Exupery „Mały Książę”, ponadto bardzo osobisty, bo po raz pierwszy dedykowany żonie twórcy projektu.
Na longplayu znalazło się osiem kompozycji w większości utrzymanych w niespiesznych tempach, niezwykle melancholijnych i nastrojowych. I choć w naturalny sposób pierwszoplanową postacią jest tu sam Kramarski, to jednak dla mnie ta płyta ma jeszcze dwójkę, mocno sforujących się do przodu, bohaterów. Prawdziwą wartością dodaną jest Karolina Leszko z naprawdę dużymi możliwościami wokalnymi. Jej pełna ekspresji interpretacja Fox’s Secret musi budzić szacunek. A sam numer, od momentu usłyszenia go na żywo, stał się jednym z moich faworytów na tym albumie. I aż dziw bierze, że sam Kramarski (co zdradził podczas koncertu) nie był na początku zbytnio przekonany do tej kompozycji, czując w niej zbyt duże wpływy lat osiemdziesiątych. A to wbrew pozorom rzecz wielowątkowa, progresywna, z fajnie napędzającym całość basem, z uroczym wyciszeniem i świetnie wyprowadzoną - zaraz po nim - klawiszową tyradą lidera. Drugim bohaterem jest tu Marcin Kruczek, niezwykle melodyjnie grający gitarzysta, bardzo dobrze czujący klimat płyty. Cudna jest już Camelowa forma w otwierającym całość Android B-612, podobać się może mocno uderzający popis w The Rose with Four Thorns, czy solo wprowadzające pewną błogość po klawiszowym wstępie w Galaxy Freaks. No i jest należne tej płycie zwieńczenie w postaci figury w Five Hundred Million Little Bells.
Ciekawostką jest to, że Music Inspired by The Little Prince ukazało się w nowej szacie graficznej. Zrezygnowano z tej bardzo oczywistej i może aż nadto symbolicznej (która trafiła do wnętrza rozkładanego albumu i na etykietę płytową), na rzecz bardziej tajemniczej i stylowej róży. Album ma kolekcjonerski charakter i ukazał się w liczbie 200 numerowanych kopii. Także z tego powodu warto się nim zainteresować.