Zawezwał mnie Naczelny przed swe oblicze. Zwykle nie wróży to niczego dobrego. Do tego zbyt czystego sumienia nie miałem. Nieśmiało wśliznąłem do gabinetu i skromniutko przysiadłem na brzeżku krzesła. Za co będzie mnie chciał opieprzać? Za zadymę w redakcji, czy to gejowskie porno z recenzji Gabriela? Chociaż nie, obie sprawy są już wyjaśnione, a o nowszych jeszcze nie wie. Przynajmniej jeszcze nie powinien.
- Kapała, jaki jest twój ulubiony zespół holenderski? – dziwne pytanie. No ale szef pyta, trzeba odpowiadać.
- Kiedyś to Ajax, jak wygrywali Ligę Mistrzów w 1995 i tam wtedy te juniory grały – Seedorf, Kluivert, bracia De Boer, Davids, a na budzie Van Der Saar, potem Feyenoord za czasów Rząsy i Smolarka, a wcześniej i Dudka – to bardziej z przyczyn patriotycznych. Puchar UEFA zdobyli w 2002. Wygrali w finale z Borussią Dortmund 3:2. A teraz to nawet ligi nie oglądam, dziadostwo tam takie się zrobiło…
- Kapała – przerwał mi w pół zdania Naczelny – Jakim my jesteśmy portalem?
- No, dobrym.
- To też. A tematycznie?
- Muzycznym.
- No właśnie. To jak myślisz, czy ja będę cię pytał w godzinach pracy o jakichś kopaczy, którzy nawet w czasie wolnym absolutnie mnie nie interesują?
- Myślę, że nie.
- Słusznie. To jaki jest twój ulubiony zespół holenderski, biorąc pod uwagę profil portalu?
- Hm… nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Focus nagrał sporo dobrych płyt, Kayak też, jest kilka świetnych płyt Earth & Fire, Trace, z lżejszej muzy Golden Earring, Shocking Blue. Nawet z tych młodych – zdolnych progresywnych idzie wydłubać trochę fajnych rzeczy. Nawet o kilku pisałem. Da się tego słuchać.
- No i bardzo dobrze – ucieszył się – wygrałeś pierwszą nagrodę w konkursie.
- Jaką nagrodę? – zdziwiłem się
- Taką – szef podał mi dość okazały pakiet z płytami – współczesny niderlandzki prog rock do zrecenzowania. Circa about coś koło ośmiu sztuk.
- A mogę zrezygnować z tej nagrody? – zapytałem nieśmiało
- Możesz. Ale dostaniesz inną. Polski prog rock do zrecenzowania. Też z osiem płyt.
- To ja już wolę te Niderlandy – złapałem kopertę z płytami i szybko wybiegłem z gabinetu szefa.
Nie, bez przesady, akurat z muzyką z Holandii nie mam złych wspomnień. Trafiło mi się trochę płyt i to często całkiem dobrych. „Impression” ładnych kilka lat temu przyniósł mi jeden mój kolega i z wypiekami na twarzy zachwalał jakie to dobre. Posłuchałem – no faktycznie dobre, nie aż tak dobre, jak kumpel utrzymywał, ale na tyle dobre, żeby zainteresować się i innymi płytami grupy. Co nie było szczególnie czasochłonne, bo wtedy była jeszcze jedna – „Moondrive” vel „Moondrive Plus”(*). Odyssice nie proponowało czegoś specjalnie nowatorskiego, a raczej coś zupełnie tradycyjnego - typowy neo-prog do tego w wersji instrumentalnej (należy też o Camel wspomnieć). Holendrzy prochu raczej nie wymyślają i pewnie nawet nie mieli takiego zamiaru, za to dużo lepiej poszło im z pisaniem ciekawych melodii. Tym, że programowo nie ma u nich wokalisty chyba trochę utrudnili sobie zadanie, bo zawsze ten ktoś na wokalu wprowadza pewne urozmaicenie, a tak trzeba bronić się samą muzyką. Ale jeśli ma się na stanie takie cudeńka, jak „Senkan” to już nie jest to żadne problem, bo to wyjątkowo piękna gitarowa ballada. Jeśli ktoś lubi takie rzeczy jak „Spectral Mornings” Hacketta, albo „Stationary Traveller” Camel, jest to coś dla niego. W lepszym świecie mogłaby nawet powalczyć na listach przebojów. Na tym jednak ciekawe rzeczy na „Impression” się nie kończą, a właściwie zaczynają, bo „Scream” i „Loca Palas” są jakby na zakąskę. Jest jeszcze ”Olympus”, “Anuradhapura”, “In Your Eyes”, no i oczywiście “A Prophet’s Dream” (w pierwszej części trochę przypomina „Red Shoes” Pendragonu), gdzie ponownie, a raczej któryś raz z kolei, Bastiaan Peters udowadnia, że „śpiewać” na gitarze potrafi naprawdę bardzo pięknie… Troszkę nieporozumieniem jest trochę zbyt cukierkowaty „Flower of Scotland”, ale to jedyne potknięcie tutaj.
Kilka miesięcy temu ukazał się remajster „Impression” wzbogacony o bonusowy dysk. Zawartość tego krążka jest całkiem ciekawa, bo zawiera między innymi nagrania koncertowe, niepublikowane i w ogóle sporo różnych rarytasów. Bardzo podoba mi się koncertowa wersja „Scream”, dużo ciekawsza niż studyjna, skrócona wersja „Olympus” też jest bardzo interesująca – tak zwięzła, konkretna. No i oczywiście znowu przy „Senkan” mrówy chodzą po plecach, tyle, że przy wersji koncertowej. Ale jakoś to dla nich żadna różnica.
„Impression” jest przykładem na to, że jak się bardzo chce i umie, to naprawdę można. Holendrom udało się wydobyć z tak mało rozwojowego stylu jakim jest neo-prog naprawdę dużo. Nagrali płytę momentami bardzo piękną, a jako całość też bardzo udaną. Co ciekawe jest ona stosunkowo długa – ponad siedemdziesiąt minut, ale absolutnie się nie dłuży, co w wypadku takiej muzyki zbyt często się nie zdarza. Warto.
Osiem gwiazdek się należy.
(*) – „Moondrive” – debiutancki mini-longplay grupy wydany w 1996, a „Moondrive Plus” to jego reedycja z 2003 roku poszerzona o kilka utworów.