Dokształt koncertowy. Semestr czwarty – wykład dziewiąty.
Trudno mi znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie, dlaczego „In Transit” w ogóle trafiło do dokształtu. Staram się tu umieszczać płyty pod jakimś względem wyjątkowe i najlepiej, żeby byli to wykonawcy, którzy nie gościli jeszcze na naszych łamach. Nie można powiedzieć o Sadze, że ją zaniedbujemy, a od czasu wydania „Spin It Again”, nie jestem już taki pewien, że „In Transit” to ich najlepsza koncertówka. (Wiem, w recenzji pisałem trochę inaczej, ale od tego czasu „Spin…” zdążyłem posłuchać jeszcze kilka razy). Do tego krążka przymierzałem się już od dwóch semestrów dokształtu i pewnie tak siłą rozpędu wszedł do tegorocznego cyklu wykładów. Powiedzmy, że jest to… podciągnijmy to pod dokument z epoki i będzie git.
Tak, jako dokument z lat osiemdziesiątych do dokształu na pewno się nadaje. Nagrany w czasie bardzo udanego, europejskiego tournee, promującego płytę „Worlds Apart”, dokładnie w lutym 1982 w Monachium i Kopenhadze. Saga miała wtedy na koncie cztery płyty, a „Worlds…” właśnie odniosła duży, międzynarodowy sukces. Dlatego „In Transit” tak lubię, bo mam tu „samo gęste” z pierwszego, bardzo dobrego okresu działalności grupy, do tego z płyt, które osobiście bardzo lubię i uważam za jedne z najlepszych w dyskografii zespołu. Co prawda debiut niespecjalnie mi się podoba, ale już następne trzy – jak najbardziej.
Album niezbyt długi, dziewięć utworów, w tym solówka perkusyjna Steve’a Negusa, czyli „czystej” muzyki jeszcze mniej, ale wybór utworów nadzwyczaj staranny – dokładnie prawie wszystko, co na takim albumie powinno być – jest pierwszy przebój Sagi, czyli „Humble Stance” (co ciekawe – w Puerto Rico) – bardzo dobra wersja, na pewno lepsza niż studyjna z debiutu, cały zestaw z „Worlds Apart” (jak promowanie, to promowanie), „Don’t Be Late” i „Careful Where You Step” z „Silent Knight”, oraz „You’re Not Alone” z „Images at Twilight”. Brakuje mi tylko „Time’s Up”.
Porównując późniejsze, koncertowe wersje tych utworów, chociażby ze „Spin It Again”, można dosyć łatwo zauważyć, że Saga w międzyczasie zaczęła grać ostrzej i bardziej rockowo. Ale „In Transit” to lata osiemdziesiąte, a eighties to eighties – dużo elektroniki, dużo syntezatorów, perkusja momentami tez elektroniczna – nie ma się co dziwić, takie były czasy. Muzyka też jest eighties, chociaż dwie pierwsze płyty, to jeszcze lata siedemdziesiąte, wtedy już też tam było dużo parapetów. Chociaż nie tylko z powodu takiego, a nie innego instrumentarium był to zespół bardzo z tamtych lat – ten ich własny styl, będący mieszaniną prog-rocka, AORu i new romantic – oni nie mogli się zdarzyć w innych czasach. Wbrew pozorom wszystko to co się tu dzieje jest naprawdę bardzo dobre, wszystkie te utwory zagrane są przynajmniej nieco lepiej niż na studyjnych krążkach, do tego z fajnych kopem – nóżka chodzi cały czas. Napisałem wcześniej, że dokument z epoki. Też. Bo fajnie posłuchać Sagi, jaka była na początku kariery. Ale przede wszystkim bardzo dobry koncert. To dalej moja ulubiona Saga na żywo, chociaż już nie potrafię tak definitywnie stwierdzić, czy najlepsza.
Pytania, w tym jedno od dużej czapy, ale za to za 5 pkt.:
- Kto supportował Sagę w tym tournee po Europie? (3 pkt.)
- W pewnym kultowym wydawnictwie muzycznym, oczywiście z obrazkami, możemy zauważyć plakat reklamujący koncerty Sagi. Co to za dzieło? (5 pkt.)
- Okładka jednej z płyt Sagi jest bardzo podobna do okładki płyty pewnego bardzo znanego, współczesnego wykonawcy popowego. Proszę podać tytuły obu płyt, no i oczywiście nazwisko tego wykonawcy. (3 pkt.)