Remanent 2014.
Nowa płyta Sagi nie jest wydarzeniem szczególnie rzadkim, bo zespół mimo zaawansowanego wieku stale jest bardzo aktywny i co dwa, trzy lata wydaje nowy album. Dobra płyta Sagi – pod tym względem też nie powinniśmy się czuć niedopieszczeni, bo grupa już od dłuższego czasu trzyma naprawdę przyzwoity poziom. Nieco rozczarowani mogą czuć się jedynie ci, którzy liczyli na powtórkę z „20/20”. Ja nie jestem, bo nie liczyłem. „20/20” to był zdecydowanie wyskok ponad teoretyczne możliwości grupy. Chwalić Pana, że przytrafiło się im coś takiego, ale wymagać, żeby tak raz za razem? Poczekajmy, może jeszcze kiedyś. Na razie cieszmy się z tego, co mamy. „Sagacity” to bardzo porządny, równy krążek, bez żadnego szrotu, przy którym trzeba używać przycisku „play next” (to dobrze), chociaż bez czegoś szczególnie zapadającego w pamięć (to nieco gorzej). Może jednak nie jest aż tak źle – dobry start z „Let It Slide”, „Press 9” – ciekawa ballada o problemach z komunikacją, „On My Way”, „I’ll Be” – co prawda nie po pierwszym, ale po drugim, trzecim odsłuchu już w głowie pozostają. A po pierwszym pozostaje ogólnie dobre wrażenie – czyli też dobrze.
W porównaniu z „20/20”, „Sagacity” jest płytą trochę lżejszą i brzmieniowo i, repertuarowo. Można by powiedzieć przystępniejszą, gdyby nie to, że Saga w ogóle nie należy do prog-rockowej awangardy i na przykład zawsze dość łaskawym okiem patrzyła w stronę AORa. Myślę jednak, że każdemu kto Kanadyjczyków lubi, „Sagacity” przypadnie do gustu. Bardzo dobrze się tego słucha, nie nuży – jeden numer po drugim, szybko, bez przestojów.
Jedyny problem to jak ocenić ten krążek – początkowo chciałem dać siedem gwiazdek z plusem. Teraz w zasadzie tyle samo, ale coraz bardziej mi się „Sagacity” podoba. Niech będzie osiem z minusem.
PS. Oprócz wydania regularnego jest „special edition” z bonusowym, koncertowym krążkiem – dobry repertuar, dobrze zagrane.