Superprojekt, który swym ubiegłorocznym debiutem rzucił na kolana prawie cały progresywny świat powraca z nowym albumem. Na początek jednak przyznam się, że na mnie ich poprzedni krążek nie zrobił aż takiego wrażenia i być może stąd moja ocena jest całkowicie różna od tej Naczelnego. Owszem był to kawałek solidnego grania, któremu od strony technicznej, kompozycyjnej, czy realizatorskiej nie dało się absolutnie nic zarzucić, mi jednak, nie do końca pasowały nastrój i „duchowość” utworów zawartych na "SMPTe". Tym razem natomiast panowie z Transatlantic poświęcili znacznie więcej czasu na nagranie niż miało to miejsce w przypadku debiutu i to słychać (oczywiście in plus) w muzyce, która po prostu zachwyca. Utwory na nowym krążku wydają się być jeszcze lepiej zaaranżowane i dopracowane: w każdym z nich słychać misternie budowane napięcie, nie brakuje także świetnych melodii i popisów instrumentalnych, a równocześnie spory nacisk położono na stronę emocjonalną muzyki. Mamy więc do czynienia z zaledwie czterema, za to świetnymi kawałkami o łącznym czasie ponad siedemdziesięciu siedmiu minut, które ciężko jest jakoś ogólnie scharakteryzować, tak więc może napiszę po prostu kilka słów o każdym osobno.
Rozpoczyna się od "Duel with the Devil", który jest zarazem moim zdecydowanym faworytem na tej płycie. Naprawdę rzadko kiedy zdarza się tak długi i rozbudowany utwór, który muzycznie po prostu porywa przez cały czas swojego trwania. Zdumiewa perfekcyjne niemal dobranie odpowiednich pierwiastków: momenty dynamiczne równoważone są przez spokojne wyciszenia, skomplikowane łamańce przez proste i ładne melodie, itd. Natomiast linie wokalne to prawdziwe mistrzostwo, o które nigdy bym Transatlantic nie podejrzewał. Zawsze bowiem kojarzyłem ten zespół z rozbudowaną stroną muzyczną, tym bardziej że wokale na "SMPTe" pozostawiały, moim zdaniem, trochę do życzenia… Tymczasem tutaj okazuje się, że potrafią oni zaśpiewać z takim uczuciem, że aż mnie ciary po plecach przechodzą, a wieńcząca kompozycję partia chóru to już prawdziwy klejnot. Zresztą w tym utworze jest tyle niesamowicie pięknych fragmentów, że słucha się go z wypiekami na twarzy od początku do końca – po prostu nie do opisania… genialny kawałek.
Kolejno mamy "Suite Charlotte Pike" czyli progresywną piosenkę pop: lekką, swobodną, od której bije niezwykła radość grania i pozytywna energia. To właśnie w takich utworach najbardziej słychać fascynację zespołu dokonaniami The Beatles. Zaczyna się świetnym, niezobowiązującym wstępem (moment przerwy na "whasss up!! jest w ogóle piękny), by zachować taki charakter już do samego końca. Dużo pomysłów, dużo świetnych melodii, złożonych harmonii wokalnych i przede wszystkim ten spontaniczny charakter radosnej improwizacji (którą w żadnym razie ten utwór nie jest), czynią z tego kawałka bardzo udany numer.
"Bridge Across Forever" natomiast to relatywnie krótka (jak na Transatlantic) ballada na głos i fortepian. Jest to bardzo udany i zarazem mocno różniący się od pozostałej części płyty utwór. Oszczędne aranżacje, melancholijny charakter i znów świetny, niezwykle emocjonalny wokal Neal'a. To nie tylko piękna, nostalgiczna piosenka, ale także doskonały moment na nabranie oddechu i odpoczynek przed kolejnym rozbudowanym utworem.
"Stranger in Your Soul" to bowiem typowy progresywny "długas" w stylu "All of the Above" z "SMPTe" i być może dlatego najmniej mi się podoba. Owszem jest tu sporo zapierających dech w piersiach popisów instrumentalnych i sporo dobrych melodii, ale brakuje mi jakiś silniej zapadających w pamięć, powracających motywów przewodnich, co zważywszy że jest to zarazem najostrzejszy numer na płycie, sprawia że jest on dość męczący i trudny. Wydaje mi się że zespół komponując ten kawałek położył nacisk przede wszystkim na samą progresję, zaniedbując przez to trochę stronę emocjonalną. To po prostu sztuka dla sztuki, czy też zbitek dobrych pomysłów, niestety jednak bez tzw. "duszy".
Nie powiem, panowie z Transatlantic zrobili chyba wszystko żeby zaspokoić gusta fanów i praktycznie wszystkie moje zarzuty w stosunku do "SMPTe" tu po prostu wydają się nie na miejscu, a nowy album zespołu podoba mi się zdecydowanie bardziej od poprzedniego. Niewątpliwa w tym zasługa odpowiedniego manipulowania nastrojami, większej emocjonalności muzyki, a przez to także większej różnorodności brzmień zawartych na tej płycie. Co prawda wieńczący ją utwór nie robi na mnie tak dużego wrażenia jak pozostałe (choć nie jest to bynajmniej nieudany kawałek, po prostu poziom całości postawiony jest bardzo wysoko) to nie zmienia to faktu że "Bridge Across Forever" powinien zaspokoić nawet najbardziej wyrafinowane progresywne gusta, a i w mojej prywatnej klasyfikacji umieszczam go bardzo wysoko.