Cóż… proza życia po raz kolejny dała o sobie znać i mimo wciąż rosnącego stosiku „japońszczyzny” do zrecenzowania, rzadko kiedy mam odrobinę czasu, aby coś o niej skrobnąć na łamach „C”. Tak więc niestety nasz mały cykl poważnie stracił na dynamice i tak już raczej pozostanie, postaram się jednak utrzymać go przy życiu. Tymczasem zgodnie ze wcześniejszą zapowiedzią powracamy do postaci Tatsuya Yoshida i jego muzycznych wcieleń. Tym razem chodzi o grupę Koenji Hyakkei, w której składzie odnajdujemy ponadtwo dwa inne znajome nazwiska: Aki Kubota (ex-Bondage Fruit) oraz Jin Harada (Rovo). Zespół ten ma na swoim koncie trzy doskonałe albumy: debiutancki „A Hundred Sight of Koenji” z 1994 r., jego następcę „II” (czyli „ni”, lub „second”, choć znanego również pod nazwą „Viva Koenji!”) z 1997 r., oraz wydany przed dwoma laty „Nivraym”. Do zrecenzowania wybrałem krążek środkowy jako ten, na którym grupa moim zdaniem rozwinęła najpełniej swoje możliwości, jednocześnie pozostając w oryginalnym składzie (Aki również tutaj nie zagrzała długo miejsca i na ostatniej płycie zastępują ją Kenichi Oguchi na klawiszach i śpiewająca Nami Sagara).
Tatsuya Yoshida mimo tworzenia często dość „awangardowej” i ciężkiej w odbiorze muzyki, nigdy przy tym nie ukrywał, iż wychowywał się na klasyce rocka progresywnego, a jedną z jego największych inspiracji są pionierzy zeuhl – francuska grupa Magma. I Koenji Hyakkei można spokojnie nazwać swego rodzaju hołdem tego japońskiego perkusisty dla swoich młodzieńczych idoli, bowiem w muzyce jego zespołu przewija się mnóstwo motywów zaczerpniętych z twórczości Christian’a Vandera i spółki: od charakterystycznych podziałów rytmicznych i konstrukcji utworów, po operowe, chóralne wokalizy w wymyślonym języku. Jeśli jednakże ktoś załączając „Viva Koenji!” spodziewa się prostej kalki, czy nawet delikatnej wariacji na temat muzyki Magmy, to już od pierwszych minut tego materiału narażony zostanie na ciężki szok. Podstawową różnicą pomiędzy oboma zespołami jest bowiem fakt, iż Koenji Hyakkei gra zdecydowanie bardziej „siłowo”: ostrzej, mocniej i przede wszystkim dużo głośniej… Nastrojowość i symfonika Francuzów została tu zastąpiona poteżnymi i ciężkimi bębnami, wbijającym się w żołądek, pulsującym basem i surową energią gitarowego hałasu, która czasem, tak jak w otwierającym płytę „Grembo Zavia”, znajduje ujście w efektownych kakofoniach, nadając całości niesamowitej, apokaliptycznej wręcz atmosfery. Płyta ta emanuje więc pokładami energii, jakich trudno szukać w tradycyjnym prog rocku, jednocześnie zachowując kompleksowość i ducha charakterystycznego dla tegoż stylu. Niewątpliwie procentuje tutaj kreatywność Tatsuya Yoshida, który potrafił połączyć swoje art rockowe fascynacje z doświadczeniami w mocno noisowych przecież Ruins, Mainliner, czy Musica Transonic. Mamy tu więc moim zdaniem do czynienia z zupełnie nowym, twórczym podejściem do muzyki zeuhl. Prawda jest jednak taka że na razie dotkneliśmy tylko trzonu twórczości Koenji Hyakkei. Warto bowiem także wspomnieć o operowej ekwilibrystyce Aki, która często wspomagana jest przez szaleńcze krzyki i zaśpiewy pozostałych członków zespołu (niewątpliwie jednak to ona gra pierwsze skrzypce w warstwie wokalnej), o oszczędnej acz sugestywnej grze klawiszy, czy całej masie naprawdę pomysłowych aranżacji, które kryją się na tej płycie: od „rozedrganego”, lekko free-jazzowego pianina w „Sllina Vezom”, przez orientalizmy w „Brahggo”, aż po utrzymaną w duchu dadaizmu, akustyczną miniaturkę wieńczącą ten album.
Na koniec mała uwaga: nie chcę abyście czytając tą recenzję odnieśli wrażenie, że muzyka Koenji Hyakkei jest brutalna, czy metalowa, gdyż moim zdaniem jest to zupełnie inny rodzaj ekspresji, który jednak ciężko opisać mi słowami. Myślę że najlepiej jej charakter oddaje określenie: potężna i nieco szaleńcza i na tym może poprzestańmy. :-) Ocena jest bardzo wysoka, ale wydaje mi się że w pełni zasłużona… Dodam może jeszcze tylko, że pozostałe dwa krażki grupy plasują się tylko oczko niżej od „II”, tak więc gorąco i z pełną odpowiedzialnością polecam całą twórczość Koenji Hyakkei.