Kiedy kilkanaście miesięcy temu kupowałem DVD i tzw. kino domowe, to przede wszystkim jako sprzęt do oglądania koncertów - wreszcie na jednej płytce będę miał i obraz, i dźwięk, i wreszcie to, co najbardziej lubię w muzyce, będę miał w wersji praktycznie optymalnej. Na pierwszym miejscu mojej listy zakupów był właśnie "Pressure Points" Camel. Niestety, wtedy jeszcze w tej wersji niedostępny.
Wcześniej oglądałem go tylko raz. Było to wczesną wiosną 1988 roku, w takiej niewielkiej salce, w piwnicach Sanockiego Domu Kultury. Oczywiście dzięki Tomkowi Beksińskiemu, który od czasu do czasu nawiedzał swoje rodzinne miasto, przywożąc sporo ciekawych koncertów na video. Później pokazywał je na imprezach, organizowanych właśnie w SDK. Sporego smaczku całości dodawało to, że na "Pressure Points" był wtedy zapis cenzury. Czyli nie wolno było tego wwozić i rozpowszechniać, a broń Boże pokazywać publicznie. Na szczęście PRL powoli już zdychał i komuchy miały poważniejsze problemy, niż kontrolowanie tego, co ludzie oglądają w jakiejś piwnicy, nawet jeśli była to piwnica państwowej instytucji kulturalnej.
Jakość pokazu była dobra, bo Tomek wtedy zawsze dysponował bardzo dobrymi kopiami (potrafił przegrywać jedną kasetę po kilka razy, jeżeli tylko miał zastrzeżenia co do jakości przegranego materiału), poza tym ktoś zorganizował magnetowid z tunerem stereo, także i dźwiękowi nie można było nic zarzucić.
Widziałem to wtedy pierwszy i jedyny raz w życiu. Później jakoś się nie składało, albo była taśma, a nie było magnetowidu, albo był magnetowid, ale gdzieś komuś taśmę wcięło.
A w okolicach ostatniej gwiazdki dostałem maila od dziewczyny , żebym sprawdził coś ciekawego na Caladanie. Oczywiście chodziło o to, że wreszcie "Pressure Points" wyszło na DVD. Ale kupiłem dopiero niedawno. Średnio to świadczy o mojej miłości do Camel, jeśli z zakupem czekałem pół roku. Hm, bywa.
No ,ale zamówiłem, paczka przyszła. Pudełko, jak pudełko, w środku płytka. Tylko. Wkładka - zapomnij, zbytek luksusu. Dobrze, wkładam do odtwarzacza - wyświetla się menu -oj, cieniutkie, gorzej niż w podłej garkuchni w czasie głodu - Play i Selected Scenes. Jakiś wybór opcji audio, Dolby 5.1, a nawet Dolby nie uświadczysz, po prostu żywcem przeniesiono taśmę VHS na DVD, bez żadnych zabiegów odświeżających. Wygląda to niespecjalnie, bo kolory trochę zszarzałe, dźwięk też taki jakiś, chyba na płycie CD lepszy. Uczciwie trzeba przyznać - edytorsko to woła o pomstę do nieba, po prostu tragedia. I to za ponad stówę. Piraty są tańsze. I lepsze. Ale trzeba przejść do meritum, czyli co słychać i widać, bo to "jak" to już na ten temat się poznęcałem. Zaczyna się od utworu , którego nie ma na żadnej płycie Camel - "In The Arms of Dancing Frauleins". Powstał w trakcie sesji do "Stationary Traveller", ale ponoć ze względu na sprzeciw wytwórni ("Camel gra walczyka? Mowy nie ma!") nie wszedł na płytę. "Pressure Points" w wersji do oglądania to nie tylko sam koncert. To też kilka krótkich filmów ilustrujących treść płyty (dla niewtajemniczonych, płyta jest o tym jak wielka polityka wykończyła wielką miłość, bo akcja rozgrywa się w Berlinie, na początku lat 60-tych, w czasie gdy komuniści wybudowali mur ). I zupełnie się nie dziwię ówczesnym cenzorom, że zakazali rozpowszechniania tego dzieła w Polsce - już scenka ilustrująca "In The Arms..." mogłaby nie przypaść im do gustu, bo gdy na scenie w klubie śpiewa mocno wymalowany mężczyzna, próbuje zainteresować go sobą jakiś żołnierz. Pedały, w komunistycznej armii?! Potem jest jeszcze gorzej - kilka osób zmieniających ustrój poprzez szybkie przemieszczenie się pod siatką odgradzającą Berlin Wschodni od Zachodniego, żołnierze wschodnioniemieckiej armii ludowej brutalnie traktujący cywili. Ciekawe połączenie koncertu z treścią koncept albumu. Biorąc pod uwagę bardzo "dynamiczny" show prezentowany przez zespół , całość koncertu nie traci zbytnio na widowiskowości z tego powodu. Ale jak można zauważyć po setliście nie jest to cała płyta "Sationary Traveller" wypadły dwa instrumentale . Akurat to bez zbytniej straty dla całości. Zaczyna się wszystko oczywiście od "Pressure Points", w dłuższej, ale nie wiem, czy lepszej wersji, potem jest "Refugee", "Vopo's", czyli jak trzeba było tłumaczyć za komuny - "Służby porządkowe", a chodziło po prostu o niemiecką, komunistyczną Volkspolizei. No i jeden z najwspanialszych fragmentów koncertu - "Stationary Traveller" . W wersji studyjnej jest to świetny utwór, a na żywo brzmi jeszcze lepiej. Równie dobrze wypadły "Cloak And Dagger Man" (tłumaczony za komuny jako "Człowiek płaszcza i szpady", a chodzi po prostu o kapusia) , "pościelówa" "Long Goodbyes" i kolejne piękne solo gitarowe, i znowu lepsze niż w wersji studyjnej. Po tym utworze - niespodzianka. Jako gość pojawia się nieodżałowanej pamięci Peter Bardens i zaczyna się set złożony ze starszych utworów. Trzech co prawda, ale jakich. Najpierw "Rhayader" i "Rhayader Goes to Town" w doskonałych wersjach. Chyba najlepszych jakie znam w wykonaniu Camel (bo nie wiem, czy nie lepiej kiedyś w Kuźni te utwory grał Quidam) i jeszcze do tego świetna jazzująca solówka na saksofonie innego poważnego gościa - Mela Collinsa. Na koniec koncertu kolejny klasyk zespołu, no oczywiście "Lady Fantasy" . I lepszej wersji niż z "Pressure Points" nie znam. Goście, gośćmi, jacy by nie byli, ale wydaje mi się, że ówczesny skład Camel, był jednym z najmocniejszych w historii zespołu - Sherpenzeel (świetna solówka w "Cloak And Dagger Man") i Rainbow na klawiszach, Colin Bass śpiewał i grał na basie (miał taką głupią fryzurę), Burges - bębny , no i Latimer.
Coś to DVD musi bronić - jeśli nie obraz, to muzyka. Przez bardzo długi czas uważałem, że "Pressure Points", za najlepszy koncert video. I prawdę mówiąc, nie za bardzo chce mi się zmieniać zdanie. Oglądałem to ponownie po tych ponad szesnastu latach i znowu, tak jak wtedy w Sanoku ciarki chodziły mi po plecach przez cały czas, szczególnie nasilając się na przykład przy solówkach Latimera (choć nie tylko). Smutno też mi było, bo i płyta jest smutna, i dwóch ludzi, którzy zawsze kojarzyli mi się z Camel już nie ma...
Biorąc pod uwagę różne elementy ,moja ocena tego DVD jest taka:
edytorsko - kpina z klientów
dźwięk - na płycie CD "Pressure Points" brzmi to lepiej
obraz - kiepska jakość, mam kasety niewiele nowsze, o niebo lepszej jakości
muzyka - czapki z głów
Reasumując, jest to kliniczny przykład jak wyciągnąć od fanów forsę jak najmniejszym kosztem. Ja tej Hoover to już w ogóle nie lubię. Tylko dowcip polega na tym , że jest absolutny mus dla każdego fana Camel.
Dwa razy widziałem Camel w Polsce i ani razu nie zagrali ani "Stationary Traveller", ani "Long Goodbyes". Ponoć Latimer tłumaczył się, że myślał, że ta płyta nie jest w Polsce znana, bo słyszał, że była zakazana. Słyszał, że dzwonią, ale nie wiedział w którym kościele. Poza tym gdybyśmy przestrzegali wszystkich zakazów i nakazów nieboszczki pezetpeerii to byśmy ładnie teraz wyglądali. I mur berliński również.