Piątek z wielbłądem, czyli czterdzieści lat minęło.
Latimer wiedział, że na rynku znajduje się spora liczba bootlegów z nagraniami Camel z najwcześniejszego okresu działalności, zwykle fatalnej jakości, ale za to bardzo drogich. Pogrzebał więc w swoich archiwach, wyciągnął odpowiednie taśmy, starannie obrobił, doprowadzając te nagrania do stanu słuchalności i wydał w 1992 roku jako oficjalny bootleg pod tytułem "Camel on The Road 1972"(znany też czasami jako „Warning: Camel on The Road 1972”, albo „On The Road 1972”). Nie wiem, jaki był wyjściowy stan tych materiałów, ale jakość muzyki na płycie jest już zupełnie zadowalająca. Oczywiście - nie jest to żaden wysoko budżetowy album koncertowy, którego wydanie planowano wcześniej, a zespołowi towarzyszyło studio na kółkach, żeby nagrywać koncerty już pod tym kątem, tylko odświeżanie archiwaliów i to najpewniej takiej sobie jakości. Dlatego nie ma co narzekać, lepiej pewnie być nie mogło.
Ciekawie zestawiony jest program "Camel on The Road 1972" - dwa utwory z drugiej płyty, jeden z pierwszej i jeden z żadnej, bo „God of Light Revisited”(*) pochodzi z pierwszej solowej płyty Bardensa.
Jest rok 1972, do debiutu pozostało jeszcze sporo czasu, do "Mirage" jeszcze więcej, a już słyszymy dobrze ograne utwory z drugiego albumu. Camel już wtedy miało materiału na pełne dwa krążki, który odpowiednio szlifowano na koncertach przez kilkanaście miesięcy. Powodem, że "White Rider" i "Lady Fantasy" przesunięto na drugą płytę, było to, że nie do końca pasowały do koncepcji debiutu - z założenia miał być to album bardziej rockowy i zawierać krótsze utwory.
Ale co się odwlecze to nie uciecze - oba wylądowały na "Mirage" stając się najjaśniejszymi punktami tego albumu.
"God of Light Revisited" to całkiem inna historia. Pierwotnie znalazł się na pierwszej płycie Petera Bardensa nagranej w 1970 roku, czyli jeszcze przed powstaniem Camel, ale potem wszedł do koncertowego repertuaru grupy i nawet zalazł się na takiej koncertowej (ponoć nie do końca koncertowej...) składance „Greasy Truckers Live at Dingwalls Dance Hall”. Oficjalnie na żadną płytę Camel nie trafił, dopiero wylądował na "Camel on The Road 1972". Szczerze mówiąc nigdy za nim nie przepadałem, różni się od tego, co grało Camel wtedy i później. Utwory Camel były zawsze precyzyjnie zaplanowane i skomponowane, a w "God of Light Revisited”" fantazja kompozytora sobie latała to tu to tam. To przykład typowej nie do końca zorganizowanej i uporządkowanej progresywno-psychodelicznej suity z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. "White Rider" jest z grubsza podobny do tego co dwa lata później znalazło się na Mirażu. "Lady Fantasy" też specjalnie nie odbiega od studyjnego pierwowzoru, albo lepiej powiedzieć, że studyjna wersja pokrywa się mniej więcej z tym, co zespół grał dwa lata wcześniej na koncertach. Podobnie jest i z "Six Ate". Ponieważ nagrań tych dokonano dużo wcześniej niż ukazały się na płytach, nie ma się co spodziewać jakichś rozbudowanych super-mega wersji. To się na razie wszystko docierało, żeby swój ostateczny kształt przybrać w studiu.
„Camel on The Road 1972" ma nie tylko wartość archiwalną, jako dokument z początku kariery grupy, ale konkretne walory artystyczne również. Słychać, że zespół już wtedy prezentował się jako orkiestra w pełni w pełni zgrana, doskonale rozumiejąca się a scenie, a dodatkowo dojrzała i w pełni ukształtowana artystycznie. Co tu dużo gadać, płyta jest bardzo dobra i warto ją znać.
Pomysł z wydawaniem oficjalnych bootlegów bardzo się Latimerowi spodobał, bo pojawiło się jeszcze kilka takich płyt.
Tym razem gwiazdki będą, bo płyta ma mniej niż dwadzieścia lat (starszych nie gwiazdkuję).
(*) – znane też jako „God of Light”, albo “Homage to The God of Light”.