W maju, nowym wydawnictwem, przypomniał o sobie jeden z najbardziej zasłużonych rycerzy neoprogresywnego stołu lat osiemdziesiątych - brytyjski Pendragon. Grupa nie funkcjonuje już tak intensywnie jak w poprzednich dekadach, gdy praktycznie co trzy lata oddawała fanom nowy, pełnowymiarowy materiał i grała promocyjne trasy koncertowe, po których pamiątką było koncertowe DVD obowiązkowo zarejestrowane w Polsce. Oczywiście że kolosalne znaczenie dla takiego stanu rzeczy miała pandemia. Ich ostatnia płyta Love Over Fear wychodziła na świat, gdy wszystko na nim zamykano. Ucierpiała na tym w naturalny sposób koncertowa promocja albumu. A skoro o promocji mowa. Muzycy nieco inaczej podeszli do niej w przypadku tego najnowszego wydawnictwa, wszak początkowo było ono dostępne na płycie CD tylko podczas majowych VIP Weekendów grupy, a dopiero pod koniec czerwca zaczęło trafiać do tradycyjnych sklepów oraz sprzedaży wysyłkowej.
North Star nie powstała bez związku ze wspomnianą pandemią. Lider grupy, Nick Barrett tak wyjaśniał jej przesłanie: Gwiazda Polarna wyprowadzała ludzkość z kłopotów przez tysiące lat i jest to pozytywna wiadomość, pewna droga naprzód dla wszystkich po tym, co stało się w ciągu ostatnich trzech lat… Jednym słowem, tę małą płytkę można traktować jako znak czasów, w których przyszło nam żyć, ale też jako nadzieję na lepszy czas i nowe otwarcie dla samej formacji.
Dlatego cieszą te nowe dźwięki, mimo że nie jest ich zbyt wiele - ledwie 25 minut ujęte w dwóch kompozycjach. Są to, podzielona na trzy części, 18-minutowa North Star i zamykająca wszystko Fall Away. Nie przynoszą też one wielkich zaskoczeń i stylistycznych poszukiwań. To przede wszystkim granie stonowane, nostalgiczne, o bardzo melancholijnym wyrazie. Ubrane w niespieszne tempa i okraszone dużą dozą akustycznych brzmień gitarowych otulonych ciepłymi, przestrzennymi tłami klawiszowymi Clive’a Nolana. Sam Barrett też śpiewa bardzo delikatnie, takim ciemnym wokalem, nie forsując głosu. Nie ma tu wielkich gitarowych tyrad, choć warto wyróżnić melodyjne solówki w A Boy and His Dog i Phoenician Skies. Co ciekawe, w tym drugim utworze można usłyszeć dźwięki mocno przypominające te z Camelowego Preparation, pochodzącego z kultowego The Snow Goose. Z kolei w Phoenician Skies grupa flirtuje z poetyką country, choć to nie nowość, wszak choćby na ostatniej płycie Love Over Fear mieliśmy takie klimaty w 360 Degrees. Ostatni na albumie Fall Away zwraca natomiast uwagę gustowną partią hiszpańskiej gitary. Cóż, to niezwykle przyjemna i do tego ciepło oraz selektywnie brzmiąca płyta. Z pewnością bardziej dla wielbicieli albumu Not of This World, niż powiedzmy Pure, czy Passion. Do posłuchania w letnie wieczory o zachodzie słońca…