Pierwszy solowy album znanego choćby z Loonypark Krzysztofa Lepiarczyka wprowadza trochę zmian do jego muzycznego wizerunku, choć całość niewątpliwie obraca się wokół progresywnej formy, z której znany jest od lat.
Zacznijmy od pewnych pryncypiów. Po pierwsze, poza skorzystaniem z czwórki wokalistów, dwóch gitarzystów i trębacza, Lepiarczyk sam odpowiada za pozostałe instrumenty. Przy czym warto dodać, że z Loonypark gości tu tylko Sabina Godula-Zając, która choć napisała prawie wszystkie teksty, śpiewa tylko w jednej kompozycji. Gwoli pewnego porządku dodam też, że Lepiarczyk jest autorem całej muzyki.
Art Therapy to dziesięć kompozycji, z których połowa ma instrumentalny charakter. Co ciekawe, podobnie jak ostatni album Loonypark, także i ten krążek zawiera 45 minut muzyki, co może dawać nadzieję, że być może w przyszłości trafi na winyl.
Rozpoczynający całość I Still Remember już pierwszymi dźwiękami przesterowanej gitary może zaskoczyć miłośników wypolerowanego brzmienia Loonypark. I choć później w samej kompozycji wcale tak rewolucyjnie już nie jest, warto tę pewną odmianę zauważyć. Nie jest to zresztą jedyny utwór, w którym usłyszymy bardziej brudnawe gitary. Przykładem niech będzie zaśpiewany przez Godulę-Zając Ganglion. Kolejne zmiany idą już w zupełnie innym, mniej rockowym kierunku. Syntetyczna rytmika w takim After all... skręca w kierunku trip-hopu. Dosyć podobne rewiry odwiedza, szczególnie na początku, Laryngocele. Ten najdłuższy w zestawie numer wydaje się zresztą jedną z najlepszych kompozycji na płycie. Ma ciekawą melodykę, pewien bujający trans, solowe figury na gitarze i klawiszach i przede wszystkim świetne partie Michała Bylicy na trąbce. Jak wspominałem, duża część brzmień powinna spodobać się fanom progresywnej formy w stylu Loonypark, czy nawet Millenium (patrz takie utwory jak Dr Schouermann, Arthroscopy). Pamiętajmy jednak, że Lepiarczyk, jako spec od instrumentów klawiszowych, nadał im bardziej, nazwijmy to, „elektronicznego wyrazu”. Całość kończy piękna, wzniosła ballada z bardzo udaną partią wokalną Magdy Grodeckiej i solowym popisem przywołującym… skrzypce, których wszak w opisie nie ma.
Ciekawy solowy debiut, któremu brakuje może trochę spójności, niemniej ilość ciekawych rozwiązań aranżacyjnych i dobrych melodycznych tematów, wystarczająco to rekompensuje.