Dave Kerzner to amerykański instrumentalista i wokalista, który w swoim dorobku ma współpracę z naprawdę wielkimi artystami i formacjami. Odnosząc się tylko do ostatnich lat i trzymając się ledwie progresywnego podwórka warto zauważyć jego udział w tworzeniu solowego krążka Stevena Wilsona Grace For Drowning, czy gościnny udział na albumie Genesis Revisited II Steve’a Hacketta. Muzyk należał też do Sound Of Contact - formacji syna Phila Collinsa, Simona – która w zeszłym roku opublikowała bardzo udany album Dimensionaut.
Nie dziwić powinno zatem, że mającemu takie kontakty Kerznerowi udało się zaprosić na swój pierwszy solowy krążek prawdziwe tuzy – głównie progresywnego – rocka. Bo na New World goszczą między innymi Steve Hackett, Heather Findlay (ex-Mostly Autumn), Billy Sherwood (ex-Yes), Francis Dunnery (It Bites), Nick D'Virgilio (ex-Spock's Beard), Colin Edwin (Porcupine Tree), David Longdon (Big Big Train), Simon Phillips (The Who), Keith Emerson (ELP), czy Jason Scheff (Chicago).
W związku z tym, ten świeżutki całkiem krążek zdołał już wywołać spore ożywienie wśród fanów progresywnego rocka. Czy zasłużenie? Chyba nie do końca, bo mam wrażenie, że w przypadku tej produkcji sporo pary poszło w przysłowiowy gwizdek. Płyta świeci blaskiem gwiazd, że aż oczy bolą, jednak muzycznie absolutnie razi wtórnością. No chyba, że podejdziemy do tego wydawnictwa, jak do swoistego hołdu Kerznera dla Pink Floyd. Hołdu złożonego przez wyjątkowy i gwiazdorski cover band. Najzabawniejsze jest jednak to, że New World brzmi momentami niezwykle podobnie do niemieckiego… RPWL, zespołu, którego bez Floydów pewnie by nie było. Wystarczy zresztą, że posłuchacie pierwszych trzech kompozycji w zestawie (Stranded (Pt 1-5), Into The Sun, The Lie), żeby się o tym przekonać. Jednym słowem album Kerznera jest trochę taką… kopią z kopii.
Z drugiej strony, gdy porzucimy te wszystkie uwarunkowania, możemy cieszyć się naprawdę klasycznym progresywnym rockiem we Floydowskim stylu, ładnie zagranym i wyprodukowanym. Pięknie kopiującym gitarowe Gilmourowskie sola, klawiszowe formy, czy charakterystyczne żeńskie wokalizy. Te ostatnie nie powinny zresztą zaskakiwać swoim pietyzmem, bo między innymi odpowiadają za nie panie Durga i Lorelei McBroom, znane z występów w chórkach Pink Floyd podczas tras A Momentary Lapse of Reason i The Division Bell. No i nie można zapomnieć o po prostu dobrych piosenkach, takich jak The Lie, czy Ocean of Stars. Chwilowymi wyjątkami od Floydowej stylistyki są żywszy i instrumentalny Crossing of Fates odwołujący się do Genesisowych dokonań oraz Nothing nawiązujący do twórczości ELO.
Wydawnictwo oprócz wersji standardowej ma również edycje 2 i 3-płytową. Na nich znajdziemy między innymi 140 minut materiału z dodatkowymi piosenkami i innymi wersjami kompozycji.