Szósty album progmetalowców z Haken nie zaskoczy uważnego obserwatora ich muzycznej drogi. Grupa poprzez świetny The Mountain, potem Affinity i Vector konsekwentnie zmierza w kierunku bardziej ekstremalnego metalowego brzmienia. Zresztą Virus, z którego kompozycje powstawały ponoć w tym samym czasie, co utwory pomieszczone na Vector, jest jego naturalną kontynuacją i rozwinięciem, co zresztą widać i w pomyśle na tytuł, jak i w skromnej szacie graficznej (tym razem wyrazistą czerwień zastąpił kolor żółty).
Kierunek pewnych zmian pokazali panowie w otwierającym całość i wykorzystanym najpewniej nieprzypadkowo do promocji Prosthetic. To w istocie bardzo ciężki gitarowy utwór, głęboko czerpiący z trash metalu lat osiemdziesiątych i będący swoistym hołdem dla Jeffa Hannemana ze Slayer. Nie jest to jednak prosty trash, wszak obowiązkowo słyszymy w nim niekonwencjonalne rytmiczne podziały a uważne ucho usłyszy jeszcze karmazynowe inspiracje Frippowskie.
I choć tak ekstremalnej trashowej siły w takiej ilości w kolejnych kompozycjach raczej nie usłyszymy, to jednak można powiedzieć, że album oferuje w następnych utworach trashowe riffy w klasycznie progmetalowym sosie. Oczywiście nie w ciągłym trybie, bo zespół co jakiś czas potrafi zmienić klimat i nastrój poprzez zwolnienia, odpowiednie wyciszenia bądź wreszcie całe kompozycje (spokojny i balladowy Canary Yellow, czy zamykający płytę krótki Only Stars). Generalnie jednak dominuje u nich gęsta faktura, masywne, poszatkowane, matematyczne gitary, głęboki, poszarpany bas i elektroniczne wstawki, choć już nie w stylu lat osiemdziesiątych jak to miało miejsce na Affinity. Tak różnorodne są zatem i Invasion, The Strain i Carousel, mój faworyt, z fajnym zapamiętywalnym motywem melodycznym i ciekawym wirtuozerskim popisem gitarowym.
Na koniec zostawiłem pięcioczęściowy, trwający ponad kwadrans Messiah Complex, który w swoim założeniu miał pewnie stanowić opus magnum tej płyty i… tego nie czyni. Dla mnie to jedna ze słabszych ich rozbudowanych form, których w ich dyskografii wszak nie brakuje, pokazująca już pewne znużenie materiału. Właśnie! Tu dochodzimy do sedna sprawy. Bo z jednej strony trudno coś konkretnego londyńskiej formacji zarzucić, wszakże produkcja i brzmienie są na światowym poziomie (przy okazji, album po raz kolejny zmiksował znany z Periphery Adam „Nolly” Getgood, co też potwierdza kierunek ich muzycznych poszukiwań) nie mówiąc już o wykonawstwie. A jednak coraz częściej słuchając Haken z Virusa ma się wrażenie, że panowie coraz bliżej są zjadania własnego ogona i więcej w nich fascynacji techniczną wirtuozerią niż treściwą, przyswajalną kompozycją. W tym kontekście czekam z ciekawością na kolejny ich album z pytaniem, czy będą potrafili wybrnąć z pewnego zaułka, w którym się znaleźli.