Po dziewięciu latach, dość zaskakująco, powraca z drugim albumem formacja Glass Kites. Ta założona w 2008 roku (jeszcze pod nazwą Right) i pochodząca z kanadyjskiego Vancouver grupa zadebiutowała w 2012 roku bardzo udaną i recenzowaną u nas płytą Glass Kites. Jednak od tego roku o zespole przycichło, od czasu do czasu pojawiały się jakieś posty w mediach społecznościowych, kilka lat temu zapowiedziano nawet pracę nad drugim krążkiem. Ten jednak ukazał się dopiero 1 stycznia tego roku (to już pewna tradycja, wszak „jedynka” też ujrzała światło dzienne pierwszego dnia roku).
Kwintet powraca z pewnymi stałymi elementami. Przede wszystkim prawie z tym samym składem (roszada nastąpiła tylko na stanowisku perkusisty, Kyle Araki zastąpił Duncana Trutera), utrzymaną w tej samej kolorystyce i stylistyce okładką oraz z… niewielką ilością materiału. Na pierwszej płycie było to 36 minut muzyki, tym razem mamy tylko półgodzinny materiał, przez co pewnie lepiej byłoby go zwać mini albumem.
Najważniejsze jednak jest to, że grupa zmieniła nieco swoje muzyczne oblicze. W dalszym ciągu słychać ich słabość do ambientowych klimatów i post rockowej formy, jednak tym razem dostajemy rzecz zdecydowanie szybszą, żywszą, energetyczną, bardziej urozmaiconą, odchodzącą od pewnej nostalgiczności i atmosferyczności debiutu. Pejzażowa forma zostaje tu zastąpiona sporą dawką progresji. Przykładem tego są dwie najdłuższe (około dziesięciominutowe) i najlepsze tu kompozycje: Leviathan i Discworld/Projector. Słychać w nich ewidentne nawiązania do progresywnego rocka lat siedemdziesiątych. Dużo w nich wątków i aktywnie grającej, wyrazistej sekcji rytmicznej. Trzy pozostałe utwory są już krótsze. Intro (Soviet) i Ideologue mają instrumentalny i bardziej stonowany charakter, zaś In the Night jest chyba najbardziej atrakcyjny melodycznie i tym samym przystępny.
Bo cała płyta jest bardziej złożona i bogatsza od debiutu, z drugiej strony nie ma tu niestety takiej perły jak kończące „jedynkę” Slowly (Home). Mimo tego warta jest posłuchania.