Powstały już prawie dekadę temu poznański Abstrakt nie jest mi obcy. Formację miałem okazję widzieć już dwukrotnie, raz w klubowym, raz w festiwalowym wydaniu. Zapamiętałem szczególnie ich toruński występ w ramach festiwalu progresywnego rocka, kiedy to - jak napisałem - Abstrakt nie tylko zaintrygował mającym na siebie pomysł wokalistą Krzysztofem Podsiadło, ale też przykuwającą uwagę tancerką dopełniającą finał ich występu. A jednak jakoś nie po drodze było mi z ich debiutanckim koncept – albumem Limbosis, który światło dzienne ujrzał w 2015 roku i do tej pory... nie trafił do mojego odtwarzacza.
Nie zabrzmi to zatem zbyt profesjonalnie, ale do drugiego albumu grupy – który dotarł do naszej redakcji całkiem niedawno – usiadłem tym samym prawie „na czysto”. Trudno mi więc jakoś głęboko porównywać dotychczasowe dokonania grupy, znane mi li tylko w koncertowym entourage'u, z najnowszym materiałem, ale ten wydaje się naprawdę bardzo udany, przemyślany, dojrzały i po prostu lepszy.
Kupił mnie już pierwszy utwór. Post sapiens, z tym przetworzonym wokalem Podsiadły, dominującą, ekspansywną elektroniką, mógłby spokojnie trafić na album trochę zapomnianej już amerykańskiej supergrupy Office of Strategic Influence. Sam numer ma zapamiętywalny, świetny motyw i choć w wyrazie jest raczej klimatyczny, potrafi też uderzyć agresją skumulowaną w growlowej partii wokalnej w finale kompozycji.
A to tylko początek, bo dalej jest - może i na pierwszy rzut ucha - mniej przystępnie, ale jeszcze bardziej wielowątkowo i różnorodnie. Jak w Post sapiens 101, w którym mamy i ciężkie gitarowe riffy, mnóstwo futurystycznej elektroniki, bogate partie przestrzennie brzmiących bębnów, Toolowe klimaty w zwolnieniach, chóralny, majestatyczny refren z vintage'owymi klawiszowymi tłami a chwilami nawet gotycki (!) posmak.
Sporo tego? Faktycznie. I tak już jest do końca. Trudno wybrać coś szczególnie się wyróżniającego, bowiem sam album w swojej konstrukcji, choć operujący wieloma środkami wyrazu, jest jednorodny i spójny. Warto jednak zwrócić uwagę na trzy ostatnie, najdłuższe w zestawie utwory - Terror, Simple Man i Olympus Mons - każdy oscylujący w granicach dziesięciu minut. Moim faworytem jest akurat mroczny Simple Man. Moment, gdy Podsiadło powtarza zbolałym głosem I'm falling down, falling down... a towarzyszy mu w tle zgrabny gitarowy riff, robi naprawdę mocne wrażenie.
Nieodzownym elementem Post sapiens 101 jest oczywiście warstwa liryczna. Wszak płyta jest koncept albumem inspirowanym literaturą science – fiction i przedstawiającym futurystyczną historię, w której w kosmos zostaje wystrzelony statek z kopią wszechświata tuż przed jego unicestwieniem. Ta być może wcale niełatwa w odbiorze historia dotyka - w moim odczuciu - wątków zdominowanego przez nowoczesną technologię współczesnego życia. Życia, w którym trudno już odróżnić niektórym byt fizyczny od wirtualnego. Ciekawy, mroczny, niebanalny i - cokolwiek to już dziś znaczy – bardzo progresywny album.