I oto mamy kolejną "rockserwisową" reedycję płyty Quidamu. Po wznowieniu debiutanckiego albumu z dodatkowym dyskiem, „Rzeka wspomnień”, „Snów aniołów” z dołączoną, anglojęzyczną wersją płyty podstawowej oraz koncertowej płytki „Baja Prog – Live In Mexico 99” z blaszką mieszczącą wizyjny zapis meksykańskiego występu, tym razem otrzymujemy nowe wydanie albumu „Pod niebem czas”. Także i teraz dostajemy drugą płytkę z tą różnicą, że całość nie jest zapakowana w tekturowe kartoniki (wersja mini-vinyl replica), które, choć ładnie wyglądały, niestety... rozklejały się, a w solidne i gustowne plastikowe pudełeczko. A żeby zamknąć „dział uwag technicznych” dodam, iż zmianie uległa nieco szata graficzna (okładka delikatnie pociemniała) a w książeczce dodano angielskie tłumaczenia wszystkich tekstów. Całość robi doprawdy sympatyczne wrażenie i z pewnością należy do kategorii wydawnictw, które warto wyeksponować na półce.
Nie to jednak, co powyżej, jest najważniejsze przy ocenie „Pod niebem czas”. Powiedzmy zatem słów parę o podstawowej płycie zestawu, zawierającej oryginalnie wydany w 2002 roku album. Słów faktycznie nie będzie dużo, gdyż uważni czytelnicy naszego serwisu, dotarli z pewnością do recenzji Dr Alcibiadesa sprzed kilku laty, w której ten rozłożył na czynniki pierwsze wspomniany krążek. Dodam tylko od siebie, iż z perspektywy czasu, jawi mi się ta płyta jako absolutnie najdojrzalsze dokonanie Quidamu z Emilią Derkowską w roli wokalistki. Krążek bardzo różnorodny, w którym jest miejsce i na orientalną pigułę („List z pustyni l”) i na lekko folkowe skoczności („Kozolec”). Łączy wreszcie w sobie ten album styl poprzedniej płyty, „Sny aniołów” (piosenkowe i lekkie „Kozolec”, „Nowe imię”, „Pod niebem czas”) z tym, co miało dopiero w muzyce Quidamu nadejść na krążkach już z Kossowiczem (mroczniejsze i cięższe „Credo II”, „Quimpromptu” czy znakomita wersja zeppelinowego „No Quarter”). Wiem, że łatwo jest pisać, wiedząc jak potoczyły się losy grupy i jaką stylistyczną woltę wykonała formacja na następnych płytach, niemniej, „Pod niebem czas” jest dla mnie doskonałym pomostem między tzw. „starym” i „nowym” Quidamem. Muzycy, pozostając w swoim nieco baśniowym, delikatnym i subtelnym muzycznym świecie, właśnie tu zaczęli pokazywać pazurki i ciemniejszą stronę swoich dźwięków. To niesamowite, ale po latach dopiero widać, że wydany w 2005 roku i szokujący niektórych „SurREvival”, nie był wcale efektem rewolucji tylko swoistej… ewolucji.
Mimo wszystko nie ta, wyżej wspomniana, blaszka ma być lepem przyciągającym nabywcę. Nęcić fanów (i nie tylko) powinien dodany krążek DVD z zapisem szczególnego koncertu w historii formacji. Koncertu z 16 lutego 2003 roku, którym, w inowrocławskim Teatrze Miejskim, Emilia Derkowska pożegnała się z zespołem. Rzecz ma zatem niezwykle sentymentalny wydźwięk a w niektórych kręgach zyskała nawet miano kultowości. Nie było mnie niestety na tym koncercie i najlepiej do tych szczególnych wydarzeń odniósłby się Naczelny, który relacjonował ów występ dla naszego serwisu. Niemniej, patrzenie po latach – li tylko na srebrnym ekranie - na ten 2,5 – godzinny występ (nie wiem dlaczego wydawca napisał, że płytka zawiera tylko 120 minut materiału), może wywołać u oglądającego szczery szacunek i podziw dla artystów, którzy dali tego wieczoru znakomity show. Muzycy zagrali wtedy niemalże cały materiał z albumu „Pod niebem czas” dorzucając do niego utwór, „który chyba nigdy nie umrze” czyli „Sanktuarium” oraz „Głęboką rzekę” z debiutu a także „Morelowy sen”, „Łzę” i przeróbkę „budkowego” „Jest taki samotny dom” ze „Snów aniołów”. Artyści mieli tego wieczoru także szczególnego gościa – Colina Bassa, basistę Camela, z którym wykonali pięć kompozycji. Atmosfera koncertu naprawdę była gorąca. Oddana publiczność reagowała spontanicznie, a Derkowska poddawała się temu, to ciepło odnosząc się do niej, to tańcząc szaleńczo w rytm odgrywanych dźwięków. Patrząc na jej wigor aż nie chce się wierzyć, że ma ochotę odejść z zespołu, z którym tak doskonale czuje się na scenie! A śpiewała naprawdę fantastycznie. Urzekają jej solowe popisy, jak i delikatne dośpiewywanie Bassowi w „Goodbye To Albion”.
I jeszcze parę zdań o jakości nagrania. Tytuł dodanego krążka – „See Emily Play – Live Bootleg” – mówi w zasadzie wszystko. Maniacy dopieszczonych krystalicznie, współczesnych wydawnictw DVD mogą się czuć lekko zawiedzeni. Tylko trzy kamery, nagrywanie „z ręki”, rozmywające się ujęcia i dźwięk w poczciwym stereo… I co z tego! Ogląda i słucha się tego fantastyczne! A i dla samego wydawcy ważniejsze było z pewnością uchwycenie szczególnej chwili w historii zespołu i przypomnienie jej dopominającym się fanom, niż przejmowanie się niedoskonałością rejestracji.
Obok koncertu dostajemy także krótki, siedmiominutowy wywiad, zrobiony na gorąco, tuż po koncercie, z całym zespołem i Colinem Bassem. Jakże proroczo i trafnie brzmią w nim słowa Florka o kolejnym albumie, który będzie zupełnie inny… I to dwa lata przed jego premierą!
A na koniec o sprawie, do której roztrząsania ta płyta mnie nie sprowokowała, choć dla wielu pewnie jest istotna, czyli… który to Quidam jest lepszy? Ten w żeńskim, czy może w męskim wydaniu? Przyznam się szczerze, że zawsze rozbrajały mnie dysputy tych, którzy lepiej od artystów wiedzą, kto z nimi ma śpiewać. Oglądając ten koncert przeżyłem z wypiekami na twarzy niesamowitą, pełną wrażeń, muzyczną podróż w przeszłość. I cieszę się bardzo, że już niedługo być może zobaczę kolejny występ... innego Quidamu, zapisany dla potomności.
Dla tych, którzy nie znają - rzecz absolutnie obowiązkowa, dla tych, którzy Quidam kochają i już album posiadają (w starszej wersji)... to mus!