Tegoroczny debiut kanadyjskiej formacji, który bez żadnych problemów można pobrać ze strony kapeli. Rzecz nie jest może zbyt długa (trwa niewiele ponad 36 minut), jednak powinna zadowolić wszystkich lubiących w muzyce ładne melodi, klimat i przestrzeń utrzymane w delikatnej postrockowej konwencji i z małymi ciągotkami w kierunku progresywnej dłuższej formy.
Całość zaczyna krótkie, smyczkowo – symfoniczno – filmowe Intro, połączone instrumentalną figurą - jakby wyjętą z muzyki Sigur Rós, czy Mono – z kompozycją Terra. Jedną z najważniejszych na płycie. To spokojnie snujący się numer z wokalnie zawodzącym Leonem Feldmanem. Warto dotrwać jednak w nim do niezwykłego, dramatycznego i wzniosłego finału, okraszonego przejmującym wokalem wspomnianego frontmana. Kolejne dwa utwory rozładowują nieco nagromadzone emocje. The Body (z mocnym, wyrazistym perkusyjnym bitem) i lekki w swojej konstrukcji Soothsayer, to tak naprawdę urocze piosenki, oddzielone od kolejnych większych form, niedługim przerywnikiem (Break), tym razem bardziej awangardowym i eksperymentalnym.
Mirror Me to najdłuższa i najbardziej wielowątkowa kompozycja w zestawie, okraszona do tego, w drugiej części, gitarowym pazurem i solówką w progresywnym stylu. Najpiękniej robi się jednak na sam koniec, razem ze Slowly (Home). To monumentalna i oniryczna zarazem, absolutnie magiczna rzecz, potrafiąca zmiękczyć serducho największego twardziela. Jak już nie chce się wam poświęcać im tych 36 minut, wsłuchajcie się chociaż w tę perełkę. Warto.