Śledzę poczynania Krzysztofa Lepiarczyka od lat recenzując na naszych łamach kolejne wydawnictwa, zarówno te podpisane jego nazwiskiem (już pięć albumów), jak i te pod szyldem Loonypark. W tym roku ukazał się siódmy album jego projektu, który przynosi chyba najbardziej przełomowe zmiany w stylistycznym obrazie formacji. Czy to udana wolta? O tym za chwilę.
Loonypark stworzył swoją neoprogresywną niszę budując ją zwykle na nostalgicznych, zwykle melancholijnych i niespiesznych kompozycjach zaśpiewanych kobiecym, jednak niskim głosem Sabiny Goduli-Zając (za wyjątkiem płyty, Deep Space Eight, na której zastąpiła ją Magda Grodecka). Już jednak ostatni album, The 7th Dew, poczynił pewne kroki, w kierunku mocniejszego brzmienia. Zatem muzyka zawarta na Strange Thoughts wydaje się być efektem pewnej ewolucji. Wzmocnił ją niejako nowy gitarzysta Loonypark, Adrian Gwoździowski, który zastąpił Piotra Grodeckiego.
Efektem tego jest najcięższa płyta w dyskografii Loonypark. Z dużą ilością mocnego, riffowego, wręcz metalowego grania. Usłyszeć to już można w otwierających płytę kompozycjach The Shades of a Darkness, Carnival Swirl i What If?. Albo w Eyes Wide Open, w której gitarowe figury najpierw są niezwykle surowe i brudne, a potem, jak na Loonypark, wręcz „rozkrzyczane”. To absolutna nowość dla stylu projektu. I to generalnie trzeba pochwalić, bo poszukiwanie i dążenie do zmian w swoim muzycznym wizerunku jest zawsze cenne i warte zauważenia. Podobnie jak wielowątkowość utworów, nawet tych o niezbyt długiej formie.
Szkoda jednak, że tym razem nie przeniosło się to – przynajmniej w moim odczuciu – na większą atrakcyjność materiału. Wspomniany, prawie dziesięciominutowy The Shades of a Darkness już pod koniec nuży powtarzalnym, tworzącym pewien trans motywem. Żeby nie było, iż mam jakąś niechęć do „powtarzalności”. Na „zapętlonym”, klawiszowym motywie oparte jest Opium, fakt że spokojniejsze, ale jego transowość i hipnotyczność dodaje jakości. Czasami przeszkadza mi sklejenie, jakby nieprzystających do siebie, elementów. Jak subtelności i pewnej industrialności w Raw/waR.
A co podoba mi się tu najbardziej? Świetny numer Carnival Swirl, z onirycznym, leniwym początkiem i energetycznym refrenem z „gospelowym” posmakiem, położonym na intensywnej i wyrazistej sekcji rytmicznej i zadziornej gitarze, skontrowanej w pewnym momencie luźnym, melodyjnym, gitarowym solo, już w innym tempie. Ponadto, ładnie się ten album kończy – uroczą balladą The Flame, nieco w stylu „starszego” Loonypark. Trochę nierówna to płyta. I nieco za długa, choć kierunek zmian słuszny. Mimo to polecam te „dziwne myśli” o – jak napisano w promocyjnym materiale - miłości, nadziei, dojrzałym przebaczaniu oraz pożegnaniach z przeszłością…