Ponarzekałem delikatnie na debiut Loonypark i podkreśliłem pewne zmiany, jakie zaszły na Straw Andy – drugim albumie projektu Krzysztofa Lepiarczyka. Jak jest na trzeciej w dyskografii płycie grupy? Bardzo solidnie i na tyle udanie, że można Unbroken Spirit Lives In Us nazwać najlepszym dokonaniem formacji.
Choć tak naprawdę wielkich zaskoczeń tu nie ma. Tym bardziej, że grupa zyskała pewną stabilizację (album nagrał dokładnie ten sam skład, który rejestrował poprzednią płytę). Otrzymujemy zatem bardzo dobrze zagrany i nagrany neoprogresywny rock, bez niepotrzebnych wirtuozerskich szaleństw, za to z ciepłą melodyką i miłą dla ucha szczególną nostalgią. Pewną wyrazistość tego zespołu podkreśla, z pozoru nieprzystający do tak delikatnej muzycznej materii, niski i mocny wokal Sabiny Goduli – Zając. Nie zmienił się też pomysł na konstrukcję poszczególnych kompozycji, rozpoczynanych zazwyczaj delikatnie i rozwijanych z czasem ciekawymi formami gitarowymi Piotra Grodeckiego, czy klawiszowymi zagrywkami Lepiarczyka. Tych ostatnich jest tu naprawdę sporo, czy to w formie teł, czy solowych popisów – jednym słowem, czuć silną rękę lidera.
W czym zatem tkwi siła tej udanej płyty. Chyba w tym, że Lepiarczykowi udało się zgrabnie połączyć doświadczenia z dwóch dotychczasowych krążków i umiejętnie je tu wymieszać. W efekcie tego muzyka na Unbroken Spirit Lives In Us nie jest tak statyczna, jak na debiucie. Mam wrażenie, że ma więcej feelingu, przestrzeni i pewnej rockowej swobody.
Sam krążek dobrze obrazuje już otwierający całość Failed Game. Rozpoczęty jakby „oldskulowymi” klawiszami ma w podkładzie sporo zadziornej gitary, soczysty bas, zaangażowany śpiew Goduli i popisowe solo Lepiarczyka na instrumentach klawiszowych. A wszystko kończy piękny, jesienny motyw pianina. Dużo rockowego żaru, już na samym początku, jest w następnym Upside Down. I choć pierwotnie kompozycja sprawia wrażenie zbudowanej z jakby nieprzystających do siebie części, z czasem zyskuje na tak wyrazistym kontraście zestawionych elementów. To w tym utworze po raz pierwszy otrzymujemy gitarowe solo Grodeckiego w Camelowym stylu. W Treasure muzycy też łączą delikatność i powolność w zwrotce z prawie rockową galopadką napędzaną klawiszowym motywem w dalszych fragmentach numeru. Warto też tu zwrócić uwagę na fajnie wykorzystane „smyczkowe” klawisze. W Awakening nietrudno zauważyć akustyczne gitarowe brzmienia wcześniej tu niewykorzystywane. Niczym szczególnym nie wyróżnia się zwięzły A Star, jednak już kompozycja tytułowa jest bardzo udaną balladą podkręconą perkusją i szerszym instrumentarium w drugiej części. Album kończy rzecz zdecydowanie najbardziej intrygująca i udana na krążku. Dwuczęściowy The End. Jego pierwsza część to wykreowane przede wszystkim na gitarze solo (chyba najlepsze na krążku), druga urzeka klimatem i nastrojem stworzonym głównie przez elektronikę, sample i przejmujący tekst autorstwa Goduli: This is the end, when heart stops beat, when people are gone, and storm will come… Wartościowa rzecz, choć z pewnością głównie dla fanów neoprogresywnego grania.