Z regularnością szwajcarskiego zegarka – co dwa lata – wydają Holendrzy z Leap Day swoje kolejne albumy. Czwarte ich dzieło, ponownie opublikowane przez naszego rodzimego Oskara, jest zarazem kontynuacją poprzedniego krążka From The Days Of Deucalion, co łatwo zauważyć spoglądając na pełny tytuł (tym razem z dopiskiem Chapter 2) oraz okładkę autorstwa Rafała Paluszka, ewidentnie nawiązującą do tej z Rozdziału 1. Przypomnę, że obie części tworzą literacki koncept zainspirowany wydaną w 1950 roku, książką Immanuela Wielikowskiego Zderzenie światów. Muzycznie obie płyty spinają kompozycje Ancient Times i Ancient Times (Reprise) odpowiednio rozpoczynające i kończące ten dyptyk.
Pod względem muzycznym nie zaszły zatem praktycznie żadne zmiany. Muzycy grupy, którzy mają też staż w takich holenderskich formacjach progrockowych, jak Flamborough Head, King Eider, Trion, Nice Beavier, czy Pink Floyd Project, nie zaskakują stylistyką. W dalszym ciągu mamy do czynienia z klasycznym neoprogresywnym graniem, z wielowątkowymi, często dochodzącymi do dziesięciu minut, kompozycjami oraz licznymi partiami solowymi na klawiszach, bądź gitarze solowej.
Pisząc o pierwszej części From The Days Of Deucalion napisałem, że to najsłabszy jak do tej pory krążek Holendrów. Tu jest nieco lepiej, bo udało się artystom stworzyć kilka bardziej wyrazistych, zapamiętywalnych - także melodycznie – kompozycji i czasami zadbać o dodanie pewnych aranżacyjnych smaczków, jak orientalny klimat i folkowe wstawki w Ya-Who, jazzowe formy w tytułowym Deucalion, czy wreszcie „kościelne” organy w In The Shadow Of Death. Większość numerów jednak nie porusza, a w dużej mierze przyczynia się do tego słabo prezentujący się wokalnie Jos Harteveld, chwilami stylizujący się na Petera Gabriela. Między innymi dzięki temu taki Phaeton przywołuje momentami Genesis z okresu Trespass, czy Nursery Cryme.
Największą siłą Leap Day jest gitarzysta Eddie Mulder, którego ładne, wypolerowane gitarowe solówki w stylu Gilmoura i Latimera dźwigają album. Takie cudeńka usłyszymy w Amathia (Homo Ignoramus), wspomnianym Phaeton oraz w In The Shadow Of Death. To dzięki nim utwory te stają się najlepszymi w zestawie. Troszkę skostniały i anachroniczny ten progresywny rock Leap Day, jednak ci, którym spodobał się ich styl i wcześniejsze albumy, mogą spokojnie sięgnąć i po ten krążek.