Holenderski Leap Day to kolejna znana w progrockowych kręgach formacja, po brytyjskim Galahad, czy francuskim The Black Noodle Project, która związana jest z poznańskim wydawnictwem Oskar. To już ich drugi krążek, wydany przez naszą rodzimą firmę. Poprzedni – Awaking The Muse – ujrzał światło dzienne w 2009 roku. Pojawiający się po dwóch latach Skylge’s Lair nie przynosi większych zmian. Skład tej swoistej progrockowej supergrupy nie uległ przetasowaniom (przypomnę, że tworzą go byli, bądź obecni muzycy takich formacji jak Flamborough Head, King Eider, Trion, Nice Beavier i Pink Floyd Project), podobnie szata graficzna płyty, tak jak jej poprzedniczka, zwraca uwagę bogactwem barw i lekko baśniowym klimatem.
Najważniejsza jest jednak muzyczna treść, która także nie posunęła się do przodu. W dalszym ciągu mamy bowiem do czynienia z klasycznym, progresywnym graniem, ubranym zazwyczaj w dłuższe formy, bogato zaaranżowanym na dwa zestawy instrumentów klawiszowych i dominującą gitarę solową Eddiego Muldera. Zmiany tempa, muzycznych wątków – oto co cechuje propozycję Holendrów.
A jednak następca Awaking The Muse nie cieszy tak bardzo, jak wspomniany debiut. Bo artystom zabrakło najwyraźniej pomysłów na większą melodyczną wyrazistość. Na poprzednim albumie, przynajmniej przy kilku kompozycjach, miłośnikom melodyjnego progrocka mocniej mogło zabić serce, dodatkowo zmiękczone wzruszającym tematem. Tu tego typu dobrych rozwiązań jest jak na lekarstwo. Zaczyna się w zasadzie intrygująco. Nieco space’owy wstęp do The Messenger zapowiada kawał dobrego numeru, a tymczasem dostajemy, jakby posklejany z nieprzystających do siebie fragmentów, utwór. Na szczęście następny Road To Yourself, spokojniejszy i bardziej jednorodny w swoim wyrazie, przynosi między innymi świetne, wzniosłe gitarowe solo, podbite klawiszowym tłem. Szkoda tylko, że jest drobiażdżkiem w tym siedmiominutowym kawałku. Cieszy jednak, iż kolejny Home At Last podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej. Zwracają w nim uwagę naprawdę śliczne harmonie instrumentów klawiszowych i gitary solowej. Niespełna dwuminutowy i akustyczny, zagrany w stylu muzyki dawnej, Humble Origin, jest przygrywką dla najlepszego utworu na płycie – Walls. Ten, zaczęty energetyczną, klawiszowo – gitarową kanonadą, ma przede wszystkim bardzo mocne zwieńczenie w postaci gilmourowskiego, majestatycznego sola. Warto też zatrzymać się przy tytułowym Skylge’s Lair – instrumentalnej kompozycji, przywołującej ducha Camel gdzieś tak z przełomu lat 70. i 80.
To z pewnością, dla miłośników stylu, dobry, zasługujący na uwagę album (trzymając się naszej serwisowej oceny). Swojego poprzednika jednak nie przeskakuje, bo sympatyczni muzycy z Kraju Tulipanów, raczej drepczą nim w miejscu. Do tego niepotrzebnie zafundowali na sam koniec krążka – po krótkiej pauzie – raczej mało wyszukane zakończenie.