Nie wiem, czy doczekamy się albumu z nową muzyką Camela, cieszyć zatem musi każde wydawnictwo sygnowane nazwą tej legendarnej formacji. Bo na szczęście grupa, po poważnych problemach zdrowotnych jej lidera, Andy’ego Latimera, powróciła do koncertowania i co kilka lat oferuje fanom koncertowe albumy DVD. W 2014 było to In From The Cold, w 2017 Ichigo Ichie - Live in Japan 2016 a w 2019 roku At The Royal Albert Hall. Przyjrzyjmy się temu ostatniemu wydawnictwu.
Koncert tu zapisany odbył się 17 września 2018 roku w słynnej londyńskiej The Royal Albert Hall w ramach dużej trasy zatytułowanej Featuring Moonmadness, którą muzycy postanowili przypomnieć słuchaczom jedną ze swoich klasycznych płyt, wydany w 1976 roku Moonmadness. I to on był prezentowany w całości w pierwszej części tego ostatniego na trasie występu. Druga jego odsłona to już przekrojowy wybór nagrań z takich albumów jak Mirage, Rain Dances, I Can See Your House From Here, Stationary Traveller, Dust And Dreams, Harbour Of Tears i Rajaz.
Cóż, nie chcę używać zbyt wzniosłych słów, ale oglądanie Camela na żywo jest doznaniem wręcz magicznym. Przepiękne, inteligentne kompozycje z dużym ładunkiem emocjonalnym wciąż bronią się po latach. Tym bardziej że zespół nieco je przewietrzył, a może lepiej byłoby powiedzieć, że odświeżył. Praktycznie żaden z utworów nie brzmi jak studyjny oryginał. Sam Latimer jest typem gitarzysty, który swoich partii solowych nigdy nie gra tak samo. A w każdy wydobyty przez niego z szarpniętej struny dźwięk wkłada całego siebie. Widać to w gestach i mimice twarzy. Drugim bohaterem jest tu dla mnie najmłodszy stażem członek zespołu, znany z Tiger Moth Tales, Pete Jones. Ten niewidomy muzyk tchnął niewątpliwie nowego ducha w klawiszowe aranżacje (patrz nowoczesne, wręcz taneczne brzmienie Mother Road). Do tego sypie saksofonowymi figurami, z których ta w Lady Fantasy wręcz iskrzy improwizacyjnym żarem. No i jeszcze jest głównym wokalistą w kilku już klasycznych utworach Wielbłąda. Całości dopełniają grający miękko perkusista Denis Clement oraz jak zwykle elegancki i subtelny na basie Colin Bass.
Trudno wybrać jakiś szczególny moment podczas występu. Bo asy z rękawa zespół wyciąga co chwilę. A to przepiękny Hymn To Her, pełen smutku Rajaz, epicki Ice, cudowny Long Goodbyes albo wreszcie kipiącą od emocji Lady Fantasy. Nie ma tu jakiejś wielkiej produkcji (bez bogatych świateł, telebimów - tylko czterech skromnych artystów z instrumentami na przestronnej scenie) a jednak ogląda się to i słucha tego z wypiekami na twarzy. Bo sześć kamer potrafi z bardzo bliska pokazać wyrażane na twarzach muzyków uczucia jakie im towarzyszą. Ukradkowe, porozumiewawcze spojrzenia, prawdziwą radość a czasami smutek wywołany nostalgicznymi dźwiękami płynącymi ze sceny. Niewątpliwego uroku dodają ujęcia pokazujące zacną The Royal Albert Hall. Wydaje się, że Camelowa muzyka jest wręcz stworzona to takich dostojnych wnętrz. A gdy dodamy do tego entuzjastyczną reakcję publiczności, która kilkukrotnie nagradza zespół brawami na stojąco, obraz wydawnictwa wyjątkowego mamy kompletny.
Nie jest to typ wypasionego albumu koncertowego z wszelkimi bonusami i gadżetami oraz z wyprodukowanym jak brzytwa dźwiękiem i obrazem. To rzecz broniąca się naturalnością i szczerością płynącą z muzyki, którą dziś już niewielu potrafi w taki sposób zagrać.
I jeszcze mała uwaga. At The Royal Albert Hall może być z pewnością miłą pamiątką dla polskich fanów, którzy widzieli zespół podczas tej trasy i z tym materiałem w Polsce, 2 i 3 czerwca 2018 roku w Warszawie i Zabrzu.