Tegoroczna, bardzo świeża, bo z ubiegłego miesiąca, nowość. Crystal Breed to pochodzący z Hanoweru niemiecki kwartet założony w 2008 roku przez wokalistę i gitarzystę Niklasa Turmanna oraz klawiszowca Covina Bahna. Ci dwaj panowie mają całkiem bogate artystyczne CV, w którym znajdują się takie nazwy jak Uli Jon Roth (to Niklas Turmann), czy Gamma Ray i Mob Rules (to z kolei Covin Bahn). Obaj zagrali na sporej ilości płyt i to nie tylko tych wykonawców, zaliczyli też sporo koncertowych scen. Jednak w pewnym momencie stwierdzili, że najwyższy czas ruszyć z własnymi numerami. Pierwszym tego efektem był debiutancki krążek zatytułowany The Place Unknown wydany w 2012 roku. Po czterech latach Niemcy wracają z drugim albumem, Barriers.
Najprościej mówiąc grają progresywnego rocka. Sami zresztą otwarcie klasyfikują tak swoją muzę. Także chyba u nich znalazłem zdanie mówiące o tym, iż potrafią połączyć surową energię starego, dobrego rocka z muzycznym wyrafinowaniem. I to dobra charakterystyka ich grania. Godzina dźwięków - osiem kompozycji, co sugeruje, że drobiażdżków nie grają. Zazwyczaj dłuższe formy, w których sporo się dzieje, bo zderzają się w nich czasami zaskakujące elementy. Już jeden z najbardziej zwięzłych w zestawie, otwierający płytę The Brain Train łączy w sobie elementy punk rocka z Hammondowymi zagrywkami rodem z lat siedemdziesiątych, Beatlesowskimi harmoniami wokalnymi i funkującym basem.
Ale to tylko przystawka do rozpoczynającego się zaraz i najdłuższego na płycie Barrier of Ignorance. W prawie jedenastu minutach artyści odwiedzają wiele stylistyk, w tym muzykę latynoską, korzystają z dęciaków i serwują mocny metalowy riff. I choć później raczej tonują swoje bardziej „eklektyczne” zapędy, w dalszym ciągu jest dosyć ciekawie, choć już bardziej standardowo i progrockowo. W sumie, z bardziej współczesnych grup, mogą tu przypominać nieco taki The Neal Morse Band, albo Transatlantic, albo jeszcze jeden projekt, w którym macza palce Mike Portnoy, Flying Colors. Przykładem „grania pod” tych ostatnich są takie numery, jak Liar To Yourself czy Dying Stars. Najfajniejsze rzeczy dla miłośników takiego progrockowego grania przychodzą jednak dopiero pod koniec albumu. Prześliczna balladka Memories of…, szczególnie w drugiej części, zachwyca tematem głównej melodii rozwiniętej w bardzo przejmującym gitarowym solo. Niewiele jej ustępuje równie epicki finał kończącej całość kompozycji A Prisoner Of The Present.
Nie jest to jakieś rewelacyjne i wielkie granie ale płyta ma swoje momenty. Do tego zagrane przez bardzo sprawnych muzyków.