Przyznam otwarcie, że Galahad mocno nadwyręża moją cierpliwość. Wiem, wiem, jak na starą gwardię neoprogresywnego rocka muszą budzić szacunek. Choćby dlatego, że jeszcze nie odpuścili w trudnych dla takiego grania czasach i chce im się ciągnąć ten wózek, który wielkich finansowych kokosów nie przynosi. A jednak chyba mały kryzys twórczy Stuarta Nicholsona i jego ekipę dopadł. Ostatni album z premierowym materiałem muzycy wydali pięć lat temu (Beyond The Realms Of Euphoria) i od tego czasu raczą swoich fanów EP-kami (Seize the Day, Guardian Angel, Mein Herz Brennt, 30, Empires Never Last (Orchestral Version)... matko, ależ tego!), kompilacjami (When Worlds Collide) i wydawnictwami koncertowymi (Solidarity - Live in Konin).
Quiet Storms niestety dalej wpisuje się w troszkę irytujący nastrój oczekiwania na premierowy materiał, który pod nazwą Seas Of Change ma się ponoć ukazać jeszcze w tym roku. Bo po raz kolejny dostajemy w większości rzeczy już znane. Okej, tym razem artyści zaproponowali głównie stonowaną, akustyczną formułę, co przy ich ostatnich muzycznych poszukiwaniach, napakowanych rozbudowaną, nowoczesną elektroniką i pewną pompatycznością, może intrygować. Z drugiej jednak strony pamiętajmy, że grupa nie po raz pierwszy mierzy się z taką formułą. Przypomnę, że w 1994 roku światło dzienne ujrzało dzieło Galahad Acoustic Quintet - Not All There.
Co my tu zatem mamy? Ascetycznie zaaranżowane, znane z ich dyskografii, kompozycje pokazujące spory melodyczny potencjał tak pięknych utworów jak Guardian Angel, Termination (z wokalnym udziałem Christiny Booth z Magenty), This Life Could Be My Last, czy Pictures of Bliss. Dominują w nich głos Nicholsona, akustyczna gitara (za którą odpowiada sam Karl Groom z Threshold), czy jesienne dźwięki pianina. W kilku kompozycjach pojawiają się flet, klarnet, saksofon i skrzypce. Podobać się może smyczkowo – filmowa wersja Easier Said than Done (podobny, symfoniczno – ilustracyjny klimat ma Weightless), czy delikatna odsłona agresywnego w oryginale Beyond the Barbed Wire. Nie zawsze też jest akustycznie, bo na przykład Melt z elektroniczną perkusją cofa nas w noworomantyczne lata 80-te. Warto zwrócić uwagę na nową wersję znakomitego Shine, tu odchudzonego do 9 minut.
Nie można pominąć rzeczy nowych, do których w książeczce dostajemy teksty. Willow Way i Weightless niczym jednak wyjątkowym nie porażają. Są też dwa covery. Rammsteinowy Mein Herz Brennt jest już fanom znany z wydanej w 2014 roku EP-ki, jednak usłyszenie Nicholsona śpiewającego w języku Goethego musi intrygować. No i jest jeszcze Marz (And Beyond) Johna Granta, wyborem którego Galahad kompletnie mnie zaskoczył. Płyta jest długa, ponad 75 – minut muzyki w mocno wyciszonych klimatach może po pewnym czasie nużyć.
Całość, wydana przez nasz rodzimy Oskar, zaciekawia jeszcze atrakcyjną szatą graficzną prezentującą Horton Tower na okładce oraz wewnątrz piękne zdjęcie XII – wiecznego Knowlton Church położonego w środku neolitycznych kręgów z...ich rodzinnego Dorset.