Grejpfrutowy księżyc w sobotnią noc – odcinek 9.
Na kolejną płytę Toma przyszło fanom czekać półtora roku. Choć była gotowa wcześniej: gotowy materiał Waits zaprezentował szefostwu firmy Island – do której przeniósł się z Asylum – już późnym latem 1982. Wytwórnia miała jednak obiekcje wobec materiału (po raz pierwszy wyprodukowanego przez samego Toma) i album „Swordfishtrombones” trafił na półki dopiero we wrześniu 1983.
Po „One From The Heart” co bardziej ortodoksyjni fani artysty zaczęli wieszać psy na nowej muzie Toma – świeżo przezeń poślubionej Kathleen Brennan, zarzucając jej, że z intrygującego, poszukującego artysty zrobiła nadal całkiem intrygującego, ale konwencjonalnego jazzowego śpiewaka. Tymczasem małżonka wywierała na Waitsa i jego muzykę rzeczywiście bardzo duży wpływ – zapoznając go choćby z twórczością faceta, dla którego inspiracją do komponowania było na przykład skrzypienie wycieraczki w starym Volvo.
Co z tego wyszło, fani usłyszeli już od pierwszych dźwięków nowego albumu. Bo dla kogoś oczekującego stylowego, łagodnego jazzowego grania w klimacie „One From The Heart” „Underground” i „Shore Leave” było niezłym szokiem. Tom ostro, zadziornie chrypiący do mikrofonu, stukot różnych przedziwnych instrumentów perkusyjnych, zero smyczków – zamiast nich wyeksponowany kontrabas (w tym drugim utworze dublowany gitarą basową), grające amelodyjnie, z reguły w niskich rejestrach różne mniej lub bardziej nietypowe instrumenty dęte… Do „starego” Waitsa całkiem nieźle pasowały “Johnsburg Illinois” i „Soldier’s Things” – delikatne, jazzowe ballady, w których łagodny śpiew Toma i fortepianowy, melodyjny akompaniament ładnie uzupełniał myszkujący w tle kontrabas, czy „Trouble’s Braids”, nerwowy utwór, w którym zachrypnięty śpiew został już sam na sam z kontrabasem. „Gin Soaked Boy” z wyeksponowaną, zgrzytliwą gitarą był kawałkiem klasycznego czarnego bluesa w starym stylu. Z bluesa wyrastał również „Down Down Down”, ale akurat ten utwór uległ mocnemu powykręcaniu w aranżacji. „Dave The Butcher” i „Frank’s Wild Years” były przede wszystkim eksploracją przeróżnych brzmień organów Hammonda. W utworze tytułowym marimbafon walczył o palmę pierwszeństwa z wyeksponowanym kontrabasem. A jeszcze było choćby „In The Neighborhood” – utwór niczym z jakiejś surrealistycznej wersji nowoorleańskiej parady pogrzebowej zaczerpniętej wprost z nieukończonego filmu Federico Felliniego… Do tego wieńczący całą płytę „Rainbirds”, w którym fortepian i kontrabas uzupełniały dźwięki kilku szklanych harmonik…
Moment, w którym Kathleen Brennan zapoznała męża z twórczością Captaina Beefhearta, okazał się dla Toma Waitsa punktem zwrotnym. Dzięki małżonce Tom przemeblował całą swoją twórczość: jazzowo-bluesowo-rockowy balladzista lubujący się w opsiywaniu różnych barowych historii przemienił się w poszukującego, kombinującego awangardzistę (choć jazz, blues i rock ciągle pobrzmiewały), a „Swordfishtrombones” – jedna z najbardziej intrygujących płyt lat 80. – stała się dla Waitsa drogowskazem, wzorcem, punktem wyjścia do kolejnych dźwiękowych poszukiwań. Płyta dość trudna w odbiorze, surrealistyczna, jakby stworzona do jakiegoś nieznanego filmu Pabsta czy Murnaua; ale cholernie wciągająca. Najlepsza płyta Toma Waitsa – a przynajmniej jedna z kliku najlepszych.