Siedemnaście Mgnień Wiosny – odcinek III.
Dwie płyty studyjne i już koncertowa? Takie coś wymaga sporej dawki zuchwałości. Ale czasem bezczelność i zuchwałość popłaca, czego trzeci album Weather Report jest znamienitym przykładem. Z perspektywy czasu zarejestrowany 13 stycznia 1972, podczas jednego z pięciu wyprzedanych do ostatniego miejsca koncertów w Japonii, „Live In Tokyo” to frapujący dokument, prezentujący wczesne, drapieżne, agresywne koncertowe wcielenie Weather Report. Tak elektryzujących solówek i pojedynków instrumentalistów, takiej dzikiej, surowej, nieskrępowanej energii na późniejszych albumach koncertowych zespołu już nie będzie.
Choć już na “I Sing The Body Electric” Joe Zawinul zaprzyjaźnił się z syntezatorem i zaczął rozbudowywać, wzbogacać swoje partie instrumentalne, na „Live In Tokyo” mamy do czynienia z wczesnym, dość jeszcze oszczędnym brzmieniem Weather Report: tylko fortepian (elektryczny lub akustyczny), saksofon, kontrabas (bądź gitara basowa) i perkusja plus przeszkadzajki. Z drugeij strony, zespół brzmi bardzo agresywnie: tak ostrych, surowych, chwilami wręcz dzikich, chropowatych partii Shorter nie grał nawet za czasów jazz-rockowych nagrań Milesa Davisa, a Zawinul dzielnie mu w tym sekunduje. “Vertical Invader” startuje od dynamicznych perkusyjnych popisów, przechodząc w bardzo dynamiczną „dyskusję” Shortera i Zawinula (który chętnie przepuszcza brzmienie swojego elektrycznego fortepianu przez różne efekty, otrzymując to brzmienia niby-syntezatorowe, to agresywne, wwiercające się w uszy dźwięki). „Seventh Arrow”, z chętnie wychodzącym na pierwszy plan Vitousem jest spokojniejsze, bardziej wyciszone, aczkolwiek łagodne fortepianowe solo Zawinula (ładnie uzupełniane przez kontrabas i perkusjonalia) stopniowo rozwija się w szalony, wręcz freejazzowy popis. W „T.H.” i „Dr. Honoris Causa” znów pojawia się zajadle pędząca do przodu sekcja rytmiczna, stanowiąca świetne uzupełnienie dla kolejnych pojedynków między Shorterem a Zawinulem (znów przesiadającym się na elektryczny instrument).
Niezwykle rozpoczyna się za to „Sucurucu”, z łagodnym fortepianowym wprowadzeniem, fajnie myszkującym basem i perkusyjno-perkusjonaliowymi dodatkami, stopniowo nabierający cech freejazzowej awangardy momentami wręcz zderzanej z muzyką konkretną; do całości dołącza synkopująca sekcja, ale muzyka nadal pobrzmiewa awangardowo, nie brakuje tu nagłych skoków rytmu (chwilami sekcja rytmiczna całkowicie się zatrzymuje), kakofonicznych spiętrzeń brzmień fortepianu i saksofonu… Dopiero przy „Early Minor” całość cośkolwiek „normalnieje”, pojawia się kroczący rytm perkusji i znów dialogi saksofonu z fortepianem elektrycznym. Długi, rozbudowany wstęp ma też „Orange Lady”: pierwsze osiem minut to porcja awangardowego, amorficznego, pozbawionego rytmu, odjechanego grania. Po porcji fusion jazzu (kroczący rytm i saksofonowo-klawiszowe pojedynki) mamy zbliżoną do otwarcia kodę (trochę przypominającą finał davisowskiego „Jacka Johnsona”). Hałaśliwych, awangardowych popisów saksofonu i fortepianu, chwilami na granicy atonalności nie brakuje też w „Eurydice”. W „Umbrellas”, oprócz popisów na fortepianie elektrycznym i skoków tempa i nastroju, jest też miejsce na poopis perkusisty.
„Live In Tokyo” to wciągający, choć dosyć trudny w odbiorze album koncertowy, a przy tym – świetna próbka tego, jak w początkowym okresie działalności wypadał na żywo Weather Report, uchwycenie w kadrze zespołu na moment przed zmianami, przed istotnym przemeblowaniem brzmieniowego anturażu. Bo już wkrótce muzyka zespołu miała podążyć w nowe, niezwykle ciekawe rejony.