Siedemnaście Mgnień Wiosny – odcinek VI.
Artystyczny i komercyjny sukces „Mysterious Traveller” nie oznaczał bynajmniej stabilizacji w zespole. Na trasę koncertową wyruszył kwintet Zawinul-Shorter-Johnson-Wilburn-Um Romao, a do domu wróciło trio… Dlaczego Ishmael Wilburn porzucił Weather Report – nie wiadomo. Zdaniem samego Zawinula stracił serce do gry w zespole, nie dając sobie rady z wymogami trasy koncertowej; do tego pociągnął za sobą Dona Um Romao… Widząc, że Wilburn gra coraz gorzej, Johnson awaryjnie ściągnął znajomego z Philadelphii, Daryla Browna, jako wspomagającego bębniarza, ten jednak zapowiedział, że zostanie tylko do końca trasy, a potem musi się poświęcić wcześniejszym zobowiązaniom. Myślano o ponownym ściągnięciu Grega Errico, ale ten był co prawda genialnym perkusistą funkowym, jednak z jazzem nie bardzo sobie radził. Joe zaprosił za bębny muzyka The Delfonics – klasycznej czarnej grupy soulowej – Chucka Bazemore’a, ten jednak nie umiał znaleźć wspólnego języka z pozostałymi muzykami i bardzo szybko odszedł. Po zakończeniu trasy skład Weather Report okroił się więc do tria Johnson-Shorter-Zawinul… Wtedy dawny znajomy z czasów gry u Milesa Davisa, Herbie Hancock, polecił Shorterowi i Zawinulowi bębniarza ze swojego zespołu, Leona Chanclera (*01.07.1952), znanego jako Ndugu, który miał już okazję występować i nagrywać z Davisem i Santaną. Skład uzupełnił brazylijski perkusjonalista Alyrio Lima i tak zespół mógł w spokoju pracować nad kolejną płytą. Nagrań dokonano zimą 1975; już w maju tegoż roku „Tale Spinnin’” trafił na rynek.
Nagrać wielką płytę to jedno, ale podtrzymać sukces to drugie. Nowy album poprawił komercyjne notowania Weather Report (dotarł do 31.miejsca na listach, o 15 oczek wyżej niż „Traveller”). Natomiast od strony artystycznej… no cóż, panowie zrobili wszystko, by nagrać płytę przynajmniej niewiele gorszą niż wielka poprzedniczka. Joe postanowił wzbogacić dźwiękową paletę zespołu o karaibskie rytmy i brzmienia, nadal też poszukiwał ciekawych elektronicznych dźwięków (wykorzystał m.in. tzw. TONTO – The Original New Timbral Orchestra – niesamowity instrument powstały z połączenia i zsynchronizowania kilkunastu różnych analogowych, modułowych syntezatorów, m.in. dwóch Moogów Series III, czterech Oberheimów, dwóch ARP 2600, kilku Rolandów… całość ustawiono w olbrzymi okręg o średnicy ponad sześciu metrów, wysoki na dwa). I faktycznie, płyta brzmiała chyba jeszcze bardziej intrygująco, a na pewno bardziej bogato niż poprzedniczka. Natomiast kompozycyjnie niestety „Tale Spinnin’” co nieco „Mysterious Traveller” ustępuje.
“Man In The Green Shirt” to przede wszystkim dominujący, obezwładniający, taneczny, karaibski rytm – to jemu podporządkowana jest cała pierwsza część kompozycji, mocno rozsyntezatorowana. Po kontrastowej, spokojnej wstawce znów powraca rytm, więcej do powiedzenia ma saksofon, a Zawinul przypomina sobie o tak kiedyś lubianym przez siebie fortepianie elektrycznym. Całość wieńczy stonowana koda. „Lusitanos” znów osadzono na funkowej figurze basowej i ładnej melodii Shortera, obudowanej potem przez Zawinula improwizacjami i solówkami instrumentów klawiszowych, przede wszystkim wspomnianego TONTO, co dało bogate, głębokie brzmienie. „Between the Thighs” ładnie miesza funkowe rytmy z karaibskimi (te wszechobecne stalowe bębny!). Mamy tu znów sporo dodatków elektrycznego fortepianu, wzbogacających syntezatorowe harce.
Druga strona albumu zaczyna się bardzo eksperymentalnie. „Badia” łączy oszczędne avant-jazzowe granie z tanecznymi motywami rodem z Bliskiego Wschodu (ten bliskowschodni nastrój jeszcze podkreślają wokalizy w wykonaniu samego Zawinula). Są oszczędne, „szarpane” dźwięki oudu – afrykańskiej lutni, są nadające koloryt perkusjonalia (w tym ksylofon, na którym zagrał Joe), jest ładnie osadzona w całości partia elektrycznego basu; nie ma w ogóle syntezatorów – jedynym instrumentem klawiszowym jest tradycyjny, akustyczny fortepian, subtelnie dopełniający nierealne, jakby pochodzące z zupełnie innego świata brzmienie utworu. Dla kontrastu jazzrockowy, mocny „Freezing Fire” siedzi na dynamicznym, pędzącym, „twardym” rytmie, znów nieco kojarzącym się z drive’em wczesnego Mahavishnu Orchestra, na bazie którego Joe i Wayne rozwijają swoje partie. Na sam koniec mamy znów coś z innej bajki: „Five Short Stories”, spokojną, trochę „nocną” w klimacie dyskusję saksofonu i instrumentów klawiszowych (ARP 2600, fortepian i organy), ładnie zamykającą całą płytę.
Z jednej strony – nie udało się stworzyć dzieła aż tak doskonałego jak „Mysterious Traveller”, z drugiej – powstała płyta eklektyczna, pełna niespodzianek, co i rusz zaskakująca słuchacza. Zespół miał znów wyruszyć w trasę, gdy… zgadliście – po raz kolejny pojawił się wakat na stanowisku perkusisty: Ndugu wybrał bowiem ofertę Santany. Alphonso Johnson zaprosił swego przyjaciela, znanego choćby z grupy Franka Zappy – Chestera Thompsona (*11.12.1948). Jak się jednak miało okazać po zakończeniu trasy, bynajmniej nie był to koniec roszad personalnych w Weather Report…