Przystanek Kanada odcinek XLI: Szczęśliwi ludzie (Lucky People).
Historia lubi się powtarzać. Neil Young poeksperymentował z soulowym graniem, nagrał kolejną typowo rockową płytę z Crazy Horse, zagrał też z Horses trasę i… postanowił znów nieco się wyciszyć. Najpierw zagrał szereg akustycznych koncertów wraz z żoną Pegi, po czym zebrał skład podobny do tego z „Silver & Gold”, na miejsce nagrywania płyty ochrzczonej „Prairie Wind” wybrał Nashville, przygotował kolejną porcję stonowanych, głównie akustycznych kompozycji i…
Najpierw, w marcu 2005, Young trafił w trybie nagłym do szpitala: wykryto u niego tętniaka mózgu. Sytuację udało się opanować, choć wdały się komplikacje i Neil spędził w szpitalu więcej czasu, niż pierwotnie planowano. Postanowił powrócić do artystycznej aktywności występem podczas pamiętnej serii koncertów Live8 2 lipca – i wtedy dotarła do niego informacja o śmierci ojca… Tragiczna wiosna 2005 odcisnęła swoje piętno na „Prairie Wind” – pojawiły się nowe utwory, w tekstach wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej pojawił się motyw przemijania, odchodzenia na zawsze, pogodzenia z nieuchronnością śmierci.
Od strony muzycznej, „Prairie Wind” jest kolejną wycieczką Younga w krainę folku, stonowanego, głównie akustycznego, dyskretnie zabarwionego country grania. Co ważne – jest płytą ciekawszą, bogatszą, lepszą niż ostatnie dzieło Younga o podobnym charakterze, „Silver & Gold”. Album od strony muzycznej nic nowego specjalnie do dorobku Younga nie wnosił – najbardziej rzucającą się w uszy ciekawostką było wykorzystanie chóru gospel w finałowym „When God Made Me” i okazjonalne, stonowane dodatki instrumentów dętych – ale bronił się interesującymi, udanymi kompozycjami. Właściwie jedynym słabszym punktem całości było „He Was The King” – muzycznie całkiem niezły, ale tekstowo naiwny hołd złożony Elvisowi. Nie brakowało tu momentów zrelaksowanych, pełnych ciepłego, nostalgicznego nastroju – takich jak „Falling Off The Face Of The Earth”, „It’s A Dream” czy „Here For You”. Dominował na płycie nastrój melancholii, pogodzenia z przemijaniem – nawet w dość żwawym, najbliższym rocka na całej płycie „Far From Home”. Oprócz rozważań nad upływającym nieubłaganie czasem, Young znów pochylał się nad życiem zwykłych, szczęśliwych ludzi (choćby w utworze tytułowym, miło sobie płynącym przez siedem i pół minuty) Co istotne – powstała płyta bardzo spójna, bardzo zwarta, stale przykuwająca uwagę słuchacza.
Jednak Neila Younga zajmowały nie tylko sprawy rodzinne. Wszak gdy ukazał się „Prairie Wind”, od dwóch i pół roku trwała druga wojna w Zatoce Perskiej. Neil początkowo swoje zdanie na temat wojny, prezydentury George’a W. Busha i polityki zagranicznej USA zachowywał dla siebie; ostatecznie postanowił jednak głośno wyrazić swoje zdanie. O czym więcej w odcinku XLII: Realpolitik.