Siedemnaście Mgnień Wiosny – odcinek I.
Można nie lubić Milesa Davisa. Wszak był egocentrycznym (czy wręcz: egomaniakalnym), aroganckim narcyzem, święcie przeświadczonym o swym geniuszu i wielkości. Można go nie lubić – ale należy oddać cesarzowi, co cesarskie: był wszak świetnym trębaczem i kompozytorem, a także miał niesamowitego nosa do wyszukiwania i oszlifowywania młodych muzyków, którym współpraca z Davisem znacząco pomagała w rozpoczęciu kariery. Lista alumnów Milesa zawiera wiele znamienitych nazwisk, wśród których znajdziemy między innymi pewnego saksofonistę rodem z Newark i pewnego pianistę, z wyboru Amerykanina, rodzonego wiedeńczyka.
Wayne Shorter (*25.08.1933) – co wydaje się szokujące – za pierwszym razem odrzucił propozycję przystąpienia do tzw. Pierwszego Wielkiego Kwintetu Davisa (z którego właśnie – w roku 1960 – odszedł John Coltrane). Głównie dlatego, że udzielał się z wielkim powodzeniem w orkiestrze Arta Blakeya, pełniąc rolę jej dyrektora muzycznego; a także z uwagi na to, że nie do końca czuł się gotowy na granie z Milesem. Ale Davis niczym drapieżnik nie zamierzał tak łatwo porzucić upatrzonego celu. I gdy w roku 1964 formował Drugi Wielki Kwintet – z Ronem Carterem, Tonym Williamsem i kolejną przyszłą wielką gwiazdą jazzu, niejakim Herbiem Hancockiem – znów zaczął podchody do Shortera. Tym razem uwieńczone sukcesem. Shorter został nie tylko saksofonistą kwintetu, ale także dostawcą sporej części kompozycji na znakomite albumy Davisa z połowy lat 60. To spod jego pióra wyszło m.in. „Nefertiri”, „Prince Of Darkness” czy „E.S.P.”. W roku 1969 ciągle rozszerzająca się, zmieniająca muzyka Davisa, który coraz chętniej korzystał z elektrycznych instrumentów, doprowadziła go do płyty „In A Silent Way” – jednego z fundamentalnych, przełomowych albumów w historii współczesnej muzyki i jednej z najważniejszych płyt fusion jazzu – połączenia jazzowych struktur i improwizacyjnej swobody z rockowym brzmieniem i funkową, nowoczesną rytmiką. Płytę nagrywał iście gwiazdorski skład – obok Davisa, Shortera, Hancocka i Williamsa na albumie pojawili się kolejni przyszli giganci jazzu: pianista Chick Corea, kontrabasista Dave Holland i gitarzysta John McLaughlin. Pojawił się też pewien emigrant z Europy, którego rola pierwotnie miała się ograniczyć do dostarczenia tytułowego utworu „In A Silent Way” oraz współtworzenia „It’s ‘Bout That Time” – kompozycji, które wypełniły stronę B płyty („In…” użyto jako wstęp i zakończenie „It’s…” – zastosowano tu klasyczną formę A-B-A). Ostatecznie kompozytor „In A Silent Way” zagrał na płycie na organach elektrycznych i pozostał z Davisem podczas nagrywania kolejnej płyty, „Bitches Brew”, w którą również miał kompozytorski wkład.
Josef Zawinul (*07.07.1932), absolwent Konserwatorium Wiedeńskiego, za Oceanem znalazł się w roku 1959 jako stypendysta Berklee College Of Music. Szybko zaczął sobie wyrabiać nazwisko na jazzowej scenie Wschodniego Wybrzeża: grał z zespołem Maynarda Fergusona (w którym poznał niejakiego Wayne’a Shortera), z Dinah Washington, z zespołem Cannonballa Adderleya. Nie tylko grał, także tworzył: choćby przebojowe „Mercy Mercy Mercy” czy społecznie zaangażowane, poświęcone Jessemu Jacksonowi „Country Preacher”. Z Davisem nagrywał tylko w studiu (na żywo razem wystąpili jeden raz w roku 1991). W międzyczasie Shorter – równolegle z graniem z Milesem prowadzący całkiem udaną karierę solową – zaczął poważnie rozważać odejście spod skrzydeł Davisa i założenie własnego zespołu. A że Zawinula również zaczęła kusić samodzielność – panowie szybko podjęli decyzję o stworzeniu własnego zespołu jazzowego. Josef – czy raczej już Joe – skaperował kolejnego emigranta z Europy, czechosłowackiego basistę i kontrabasistę Miroslava Vitousa (*06.12.1947), z którym miał często okazję grywać (jak twierdził Vitous, to Shorter ściągnął go do nowo powstałego zespołu, a Zawinul dołączył wkrótce potem). Za bębnami zasiadł Alphonse Mouzon (*21.11.1948). Zainspirowani „Kurewskim Nasieniem”, Joe, Miroslav i Wayne postanowili zaprosić do zespołu także perkusjonalistę. Jako pierwszy pojawił się kolejny alumn Davisa, Don Alias (*25.12.1939), który jednak nie wytrwał w zespole zbyt długo: nie potrafił znieść, że Zawinul bez przerwy dyktuje mu, w jaki sposób ma grać. Znudzony ciągłymi kłótniami, Joe zaprosił na miejsce Dona… kolejnego z wychowanków Milesa – Brazylijczyka Airto Moreirę (*05.08.1941). Dodatkowo pojawiła się orkiestrowa perkusistka Barbara Burton. I nowy zespół – Weather Report – zaczął pracę nad debiutanckim albumem.
Na początku Weather Report często postrzegano jako odprysk zespołu Milesa Davisa, swoistą kontynuację koncepcji brzmieniowych zaprezentowanych na „Kurewskim Nasieniu”. Choć zespół tworzyli znakomici technicznie muzycy – niewiele było tu indywidualnych popisów: Zawinul, Vitous i Shorter stawiali na grupową improwizację, gdzie każdy z muzyków jednocześnie gra swoją solówkę i improwizuje. Dodajmy do tego rozbudowaną sekcję perkusyjną (choć na płycie wymieniono tylko Airto i Mouzona – Joe pokłócił się z Burton o kwestie finansowe związane z koncertami i zarówno ją, jak i Aliasa pominął na okładce) i charakterystyczne dźwięki fortepianu elektrycznego, którego brzmienie – podobnie jak u Milesa – Zawinul chętnie przetwarzał i modyfikował… Wydany w maju 1971 album „Weather Report” przyjęto bardzo ciepło (m.in. nagroda dla płyty roku czasopisma „Down Beat”). Po latach broni się on bardzo dobrze: jest on pierwszym krokiem ku dojrzałemu brzmieniu Weather Report, jakie miało się pojawić już za kilka lat, zarazem intrygująco przetwarzając i rozwijając Davisowskie pomysły z „Kurewskiego Nasienia”.
Całość otwiera „Milky Way” intrygujący klawiszowo-saksofonowy pejzaż o – zgodnie z tytułem – “mgławicowym”, kosmicznym brzmieniu, w którym dźwięki fortepianu i arpeggia saksofonu (Shorter grał na mocno wytłumionym saksofonie, wprawiając struny fortepianu Zawinula w wibracje, a powstałe dźwięki Joe przetwarzał różnymi efektami.) nakładają się całkowicie na siebie, dając nietypowy, syntezatorowy wręcz efekt..
„Umbrellas” to na całej płycie rzecz najbliższa abstrakcyjnemu jazz-rockowi „Kurewskiego Nasienia”: funkujący, kroczący rytm sekcji, okazjonalne, nagłe zmiany tempa, wszechobecne dźwięki fortepianu elektrycznego przeplatającego się z saksofonem, wyeksponowana gitara basowa… Z podobnego pnia wyrasta „Seventh Arrow”: rozbuchany, dominujący nad całością Shorter, pięknie podbijany przez fortepian elektryczny, gęste partie bębnów i perkusjonaliów i masywne linie basowe. Jakby dla równowagi, „Orange Lady” to spokojna, nastrojowa „rozmowa” Shortera i Zawinula. Nawet gdy po czterech minutach włączają się perkusjonalia i kontrabas – nadal jest spokojnie, subtelnie. Równie spokojnie, powoli podążają przed siebie „Morning Lake” i ciekawie wzbogacony wokalizami „Tears”. „Waterfall” wypada nieco dynamiczniej, ale nadal jest dość spokojny, główny nacisk położono tu na tworzenie nastroju. Na sam koniec jest „Eurydice”, o co nieco swingowym, rozbujanym rytmie, z ładnie solującym Shorterem i rozpędzonym kontrabasem Vitousa, wraz z bardzo precyzyjnym Mouzonem nadającym całości odpowiedniego szwungu, spuentowana spokojniejszym, wyciszonym finałem.
Fajna, ładna płyta, mająca jedną podstawową wadę: Shorter i Zawinul jeszcze do końca chyba nie okrzepli jako w pełni samodzielni liderzy i kompozytorzy i całość – zwłaszcza pod koniec – robi się co nieco monotonna.