ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Can ─ Saw Delight w serwisie ArtRock.pl

Can — Saw Delight

 
wydawnictwo: Harvest Records 1977
 
1. Don’t Say No (Czukay, Gee, Karoli, Kwaku Baah, Liebezeit, Schmidt) [06:34]
2. Sunshine Day And Night (Czukay, Gee, Karoli, Kwaku Baah, Liebezeit, Schmidt) [02:32]
3. Call Me (Czukay, Gee, Karoli, Kwaku Baah, Liebezeit, Schmidt) [05:52]
4. Animal Waves (Czukay, Gee, Karoli, Kwaku Baah, Liebezeit, Schmidt) [15:32]
5. Fly By Night (Czukay, Gee, Karoli, Kwaku Baah, Liebezeit, Schmidt) [04:10]
 
Całkowity czas: 34:42
skład:
Holger Czukay – Wave Receiver, Special Sounds, Vocals. Michael Karoli – Guitar, Electric Violin, Vocals. Jaki Liebezeit – Drums, Percussion, Vocals. Irmin Schmidt – Keyboards, Alpha 77, Vocals. Rosko Gee – Bass, Vocals. Reebop Kwaku Baah – Percussion, Vocals.
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,3
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 4, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 6 Dobra, godna uwagi produkcja.
17.10.2012
(Recenzent)

Can — Saw Delight

Dobra wiadomość: krzywa spadkowa charakteryzująca jakość późnych płyt Can się chwilowo zatrzymała. Zła: zatrzymała się na jedną płytę, i to na poziomie lekko naciągniętych sześciu gwiazdek, by potem znów polecieć w dół na łeb na szyję.

Zaczęło się od rozłamu w łonie Can. Karoli, Schmidt i Liebezeit chcieli wciąż grać rocka, Czukaya coraz bardziej ciągnęło do dźwiękowych eksperymentów i poszukiwań. Częstokroć, zamiast za gitarę basową, chwytał w studio za radia różnych zakresów i przetwarzał ich brzmienie, wtapiając otrzymywane dźwięki w muzykę pozostałej trójki. Ostatecznie Holgera w roli basisty zastąpił Jamajczyk Rosko Gee, który przyprowadził ze sobą pochodzącego z Ghany perkusjonistę Reebopa Kwaku Baaha, z którym wspólnie grał w zespole Traffic.

Zmiany niekoniecznie wyszły na dobre. Albo inaczej: trafiły na przeciętny artystycznie okres w karierze Can. I Baah, i zwłaszcza Gee okazali się bardzo kompetentnymi muzykami – tylko co z tego… Jeśli ktoś spodziewał się fajerwerków na linii Liebezeit-Baah, szalonych perkusyjnych popisów wirtuozerii i polirytmii wzmocnionych zakręconymi basowymi popisami Gee, mógł czuć się rozczarowany. Głównie za sprawą Jakiego: o ile dawniej perkusista Can oprócz trzymania rytmu dodatkowo ogrywał go różnymi ciekawymi zagrywkami, nierzadko o znacznym stopniu polirytmicznego zakręcenia – tym razem skupia się na trzymaniu na ogół mało pokomplikowanego rytmu…

Całość płyty, mimo wszystko, zaczyna się interesująco. Jedno z dwóch najbardziej udanych nagrań na płycie, “Don’t Say No”, z maniakalnie wybijanym przez perkusistów rytmem, solidnym basowym podkładem i ekspresyjnym gitarowym solem, całkiem udatnie nawiązuje do starych nagrań Can. „Sunshine Day And Night” budzi już mieszane uczucia: niby jest żywo, jest afrokubański klimat, ale… jakoś to nie zażera, nie wciąga słuchacza. Głównie dlatego, że całość zagrana jest jakby mechanicznie, bez zaangażowania. „Call Me” niby również opiera się na dynamicznym rytmie, sporo tu gitarowych i klawiszowych efektów, słychać też zabawy z dźwiękiem Czukaya, ale całość wypada dość monotonnie (w tym negatywnym znaczeniu), utwór chwilami sprawia niestety wrażenie nabijania czasu…

Druga strona jest wyraźnie lepsza. Powoli wyłaniająca się z elektronicznego szumu, oparta na wyeksponowanej linii basowej (zresztą ponoć to Gee był jej głównym twórcą) i perkusyjnych szaleństwach, lekko jazzująca, wykorzystująca wtopione w warstwę muzyczną sample etnicznych wokaliz „Animal Waves” jak najbardziej udanie nawiązuje do klasycznych dokonań Can. Całość wieńczy ładna piosenka, ze zgrabnymi partiami fortepianu, z rozmarzonym klimatem, udana, aczkolwiek nie wybitna.

Jakby nie patrzeć: ten skład Can miał duży potencjał, który zmarnowano. Słychać już, że Karoli, Czukay, Liebezeit i Schmidt zaczynają odczuwać znużenie wspólnym graniem. Że chyba nie do końca wiedzą, w jakim kierunku pójść dalej z muzyką Can. Choć to jeszcze jest całkiem niezła płyta.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.