Trochę się zdziwiłem, że ta płytka trafiła do mnie, a nie do Mariusza. Wszak nowości z typowo progresywnej półki (zwłaszcza jeśli chodzi o mniej znane zespoły) praktycznie zawsze przechwytuje – jak kiedyś go z przymrużeniem oka nazwałem – nasz „obrońca wiary”. A tu niespodzianka. Drugą niespodziankę dostajemy po odpaleniu srebrnego krążka.
Fatal Fusion (gwoli ścisłości: „The Ancient Tale” to druga płyta tego założonego w 2008 roku zespołu) stawia na dość oryginalną, ciekawą (i bynajmniej nie fatalną) kombinację, proponując rock neoprogresywny z wieloma elementami klasycznego proga. Sporo tu gitary klasycznej, zamiast wszechobecnych syntezatorów rozszalałe Hammondy, chętnie wykorzystywany jest melotron, a gdy pojawiają się syntezatory, bliżej im do brzmień klasycznych Moogów niż cyfrowych cudeniek z lat 80.; do tego gitarzysta, oprócz klasycznie neoprogowych solówek spod znaku Gilmoura, Latimera i Hacketta potrafi zapodać ciężkie, ale finezyjne hardrockowe riffy i pasaże. No i rzecz jasna długie, kilkunastominutowe kompozycje złożone z mniejszych fragmentów, pełne zmian nastroju, tempa, klimatu.
Sam wstęp “City Of Zerith” jest raczej schematyczny – syntezator, dramatyczna gitara, ale potem dzieje się ciekawiej – delikatne gitarowe granie i miękki, melodyjny śpiew, ładnie przełamane dynamicznym fragmentem z gitarą ładnie pojedynkującą się z Hammondem. Potem mamy ładną podróż w dawne czasy: oprócz gitary, sporo miejsca dostaje melotron, do tego syntezatorowe sola brzmiące tak, jakby zagrano je na nieco podkręconym Minimoogu. Nie brakuje też organów (to Hammonda, to kościelnych) i chwil czysto rockowego, gitarowego wykopu… Instrumentalny „The Divine Comedy” to głównie właśnie prezentacja możliwości starych, tradycyjnych instrumentów klawiszowych: to melotronu – fajnie uzupełniającego niemal prog-metalowy riff, to szalejących organów Hammonda. W finałowym utworze tytułowym sporo miejsca dostaje fortepian, jest sporo ładnych fragmentów z wokalistą śpiewającym na melotronowym podkładzie i klasyczna, progrockowa solówka w finale. Są też delikatne, spokojne momenty – klawesynowy wstęp oraz ładny duet akustycznej gitary i fletu równoważący hammondowo-riffowy ciężar „Tears I’ve Cried”. Do tego „Halls Of Amenti” – prostsza formalnie, hardrockowa piosenka, w której solidne gitarowe riffowanie ładnie przyozdabia melotron i Moogowe zawijasy…
Może niewiele w tym oryginalnych pomysłów, ale muzyki Fatal Fusion słucha się bardzo przyjemnie. Jedyne, co zaniża ocenę końcową, to wokalista: gdy śpiewa normalnie, wypada dobrze, gorzej gdy ucieka się do parateatralnych popisów („Zerich, people of Zerich! I have saved you from the darkness, I am the chosen One!”) lub próbuje zaśpiewać w bardziej emocjonalny, “głęboki” sposób („Tears I’ve Cried”). A i same teksty do wybitnych niestety nie należą… Szkoda, bo była szansa na naprawdę bardzo dobrą (w swojej klasie) płytę, a tak jest tylko lekko naciągnięte siedem gwiazdek – co nie zmienia faktu, że jest to jedna z ciekawszych neoprogresywnych propozycji ostatnich lat. Zobaczymy, co przyniesie kolejny album.